Translate

Samolot do Rio




Samolot do Rio Mój blog o pobycie w Brazylii był na stronie;Alleluja.pl http://ekimeri.alleluja.pl
 ale bardzo często nie ma możliwości otworzenia tej strony. Raz się otwiera, raz nie i to -NIE jest najczęściej. Zatem postanowiłam; przenieść treść tamtego bloga tu. DLACZEGO NAPISAŁAM TĄ STRONĘ Od dawna chciałam napisać książkę o tym co przeżyłam, ale wydanie książki nie jest takie proste. Czasopismo, opublikowało tylko fragmenty moich wspomnień. Nikt nie wie ,że odbyłam cudowne podróże z Equimeri,że się zaprzyjaźniłam z Marysią ,Aną Lucją i że operacje nie były łatwymi przeżyciami. Poza tym musiałam być ponownie operowana w Polanicy i tam spotkałam się z negatywnym nastawieniem co, do mojej osoby i faktu iż, przeszłam te operacje w Rio( co uważam za niesprawiedliwe!)w okresie kiedy byłam tam operowana-był dla mnie drugim domem - dobrze się tam czułam, chętnie wracałam pomimo iż wiązało się to z kolejną operacją i bólem. Wierzyłam iż lekarze opiekujący się mną dobrze mi życzą. Niestety ten okres się zakończył - co było dla mnie bolesnym wydarzeniem. Oznaczało to- koniec szans na poprawienie wyglądu (nie przeczę -dużo zostało zrobione!), koniec pobytów w odosobnionej oazie gdzie czułam się akceptowana, szczęśliwa ( tu odpoczywałam od świata zewnętrznego który nie akceptował mojego wyglądu).Polubiłam to miejsce. Przez okres ok.10 lat przeszłam 25 zabiegów chirurgicznych. Mało? Dużo? Trudno powiedzieć. Pomimo tego efekt był jaki był ; a w TV nadawali australijski serial gdzie główna bohaterka po pokąsaniu przez krokodyla po operacjach plastycznych była jeszcze piękniejsza... Ludzie w to wierzą! Padały zatem pytania- czemu nie wyjadę poza Polskę. To były inne czasy, nie było jeszcze Internetu. Zobaczyłam w gazecie notatkę o chirurgu plastycznym , który operuje za darmo tyle ,że na drugiej półkuli ziemskiej w Rio de Janeiro.

Cóż mogłam zrobić? Napisałam. Nie dostałam odpowiedzi ; po roku powtórzyłam. I przyszła odpowiedź ze zgodą! Redakcja czasopisma ";Kobieta i Życie" pomogła mi w zebraniu funduszy na opłacenie biletu na samolot, i zorganizowaniu wyjazdu. ( PRZY OKAZJI - JESZCZE RAZ WIELKIE DZIĘKI- WSZYSTKIM !)

Poleciałam - w ciemno, nie znając języka, nie wiedząc co mnie czeka. Byłam przepełniona -NADZIEJĄ. Przeżyłam tam ROK. Przeszłam kilka operacji. Jak się okazało nie wszystko co było zaplanowane było możliwe u mnie do wykonania. Ale teraz już wiem, że próbowano. Wykorzystałam daną mi szansę. Nie żałuję ! NIE OTRZYMAŁAM TEGO, CZEGO SIĘ SPODZIEWAŁAM, ALE DOSTAŁAM TO, CZEGO NIE OCZEKIWAŁAM. -EVA





Najpierw był nowotwór, operacja, naświetlania. ( miałam wówczas 2 lata- był rok 1970)
Następnie- kolejne kilka lat z pobytami i operacjami rekonstrukcyjnymi w szpitalu w Polanicy Zdrój.(25 zabiegów ) Potem – S T O P ( więcej już nie można było zrobić)
Szok, ból, zwątpienie. I- olśnienie- jeden artykuł i adres miedzy wersami- jest na świecie Ktoś -kto może coś jeszcze zmienić. List - i nic. Czas upływa... Jeszcze raz -List; może poprzedni nie dotarł do adresata. I odpowiedź - Jest na T A K ! Tylko jak tam dojechać; czym dopłynąć za ocean? Apel o pomoc- reportaż. Czytelnicy nie zawiedli- samolot wystartował. Wspomnienia te dedykuję wraz z ogromnymi podziękowaniami za wszystko . -Paniom Redaktorkom z pisma- "Kobieta i Życie" i WSZYSTKIM- którzy mi pomogli podczas tej niezwykłej podróży i podczas pobytu w Rio.


 
 
 

Niedziela  30 VII 1989

Hmm...Jestem bardzo wysoko nad ziemią, około 8km(chyba),siedzę w samolocie i piszę....  
Dopiero teraz, bo wszystko potoczyło się w tak wariackim tempie, że nawet nie miałam czasu dobrze się zastanowić nad tym, co ja wyprawiam.
Jestem stuknięta!!!- Za ileś godzin wyląduje na drugiej półkuli, w zupełnie obcym kraju - bez jakiegokolwiek rozeznania o nim, bez znajomości języka....
Ale już nie ma odwrotu- chyba, że wyskoczę z samolotu! No tak -żarty żartami, ale jak tak pomyślę na poważnie to naprawdę jest to –szaleństwo. Zostawiłam wszystko i lecę w wielką niewiadomą. Kurcze strach mnie obleciał w zupełnie niepotrzebnej chwili. Przecież nie zatrzymam samolotu i nie wyskoczę! A gdybym nawet to zrobiła to na pewno spadłabym do oceanu- nie dziękuję.

LECĘ NAD O C E A N E M! Niesamowite!   

W Moskwie, gdzie miałam przesiadkę( musiałam czekać parę godzin na samolot, którym teraz lecę)- poznałam trzy sympatyczne Polki. Każda wybierała się w inny koniec kontynentu. Jedna do Japonii, druga do Australii, a z trzecią podróżuję wspólnie do Argentyny. Tak-jak na razie tam muszę wylądować, bo tam czeka mnie następna przesiadka. Lecę trochę „na okrętkę”, ale myślę, że dolecę. Minęło już tyle godzin podróży, że nawet nie wiem, która to ta prawdziwa godzina, samolot ląduje, co parę godzin dla nabrania paliwa -bo jest ogromny!.
Musze na razie kończyć, bo znowu obniża lot.

Jestem zadziwiająco spokojna ! Ufam Matce Bożej ,że mi pomoże.  Zanim wyjechałam do Warszawy
modliłam się do Maki Bożej Fatimskiej. Podczas tej modlitwy doświadczyłam SPOKOJU i wewnętrznego przekonania ,że wszystko się ułoży.
 

1 VIII 1989 Wtorek- noc

 
 W głowie mi szumi nogi mi się plączą, – ale jestem już na miejscu!



 


Ostatni etap mojej podróży odbyłam na pokładzie francuskich linii lotniczych ( trochę to śmieszne, że aby dolecieć do Rio de Janeiro w Brazylii –najpierw leciałam LOTEM, potem AEROFŁOTEM, a na końcu AIR FRANCE).

Miasto z lotu ptaka wyglądało uroczo!

Z lotniska ( na prośbę Pań z redakcji)-odebrał mnie bardzo sympatyczny Pan Piotr   -pracownik polskiego biura handlowego. Tu na razie mogę się zatrzymać, w pokoju gościnnym.

Właśnie siedzę na podłodze przed oknem, a za nim mam cudowny widok na zatokę i tzw.”głowę cukru „.

 Jest noc, a wszystko wydaje się migotać światłami gwiazd, samochodów, samolotów i lamp. Chyba nie usnę tej nocy! Patrzę i uwierzyć nie mogę, że widzę to wszystko –naprawdę! I,że tu jestem!

 8VIII 1989 Wtorek

 
 Tyle się działo, byłam tak zakręcona, że pisanie stało się niemożliwością. 

Tak, więc - byłam już wraz z Panem Radcą na oficjalnej wizycie w klinice u Profesora Pitanguy. Przyjął nas serdecznie i wyraził zgodę na przeprowadzenie wstępnych badań w tejże klinice. Następnie podał nazwisko i kontakt z lekarzem, któremu zleci wykonanie operacji. Dowiedziałam się również, że odbędzie się ona w szpitalu miejskim, w którym znajduje się sponsorowany przez Profesora oddział.  

Budynek Szpitala Miejskiego


Następne dni pokazały mi, czym jest czas dla Brazylijczyków i nauczyły uzbrajania się w dużą dawkę cierpliwości. 

Godzinami musiałam czekać w oczekiwaniu na lekarza .Niejeden Polak dawno by ”wyszedł ze skóry” i zrobił awanturę.
No, ale mnie nie wypadało robić sobie obciachu, więc cierpliwie czekałam.
W wyprawach do szpitala, Santa Casa de Misericordia, towarzyszyła mi sympatyczna pani, SARA;( która jest polką mieszkającą tu w Rio).
Dzięki niej mogłam, co nieco zrozumieć i odpowiadać na pytania zadawane mi przez lekarzy.

Poznałam też Panią Barbarę(Polkę!), która pracuje tu jako pielęgniarka anestezjologiczna. Obiecała być i zająć się mną w trakcie i po operacji! Super wiadomość! Dzięki temu spotkaniu o wiele mniej się boję.

       To tyle wydarzyło się podczas pobytów w szpitalu.

W przyszłym tygodniu mam mieć wstępne badania diagnostyczne.

Tak, więc ten tydzień minął bardzo szybko.


       Pani Wanda- żona Pana Piotra pomogła mi w pierwszych niezbędnych zakupach. Jestem Jej za to bardzo wdzięczna, bo mój bagaż był tylko prawdopodobieństwem tego, co powinno się w nim znaleźć.


 Teraz myślę, że mam wszystko, co będzie mi niezbędne. Przeżyłam szok gdy

 zobaczyłam ogromny sklep , a w nim wszystko!

 I pomyśleć ,że u nas  tylko ocet w butelkach...



Tydzień minął i termin operacji coraz bliżej.
Strach  i nadzieja walczą ze mną każdego dnia coraz mocniej. 


 15 VII 1989 Wtorek



Wyglądam jak ufolud! Nie dość, że jestem obandażowana,to jeszcze opuchnięta z powodu operacji i – komarów! Te bezlitosne bestie męczyły mnie przez całą noc! Na dokładkę pacjentki o coś pytają a ja  nie wiem o co chodzi.    Na moje szczęście popołudniu przyszła do mnie Pani Barbara (pielęgniarka-Polka),  która wytłumaczyła im powód mojego milczenia, co uwolniło mnie od dziwnych spojrzeń i komentarzy (uff!).
Boję się jutrzejszego dnia. Czeka mnie zdjęcie bandaża. Na razie głowę mam taką ciężką, jakby w trakcie operacji powsadzali do niej kilka cegieł. Próbowałam dowiedzieć się czegoś od Pani Barbary, ale wymiguje się od      odpowiedzi. Hm...Trochę mnie to martwi- jutro się dowiem.

 16 VIII 1989 Środa

Jeszcze żyję, ale targają mną różne uczucia – od rozpaczy po dziki histeryczny śmiech.
Rano dr Pedro zdjął mi bandaże z głowy. Zaraz też poszłam do łazienki, aby przejrzeć się w lustrze. Po zobaczeniu swojego odbicia –zdębiałam. Takiego widoku nie spodziewałam się!. Nie wiem, co mam myśleć. Zamiast szyi spod brody zwisa mi sino-czerwony wór, a twarz wygląda jak balon!
Wyglądam -okropnie!!! Wściekły indyk!!! Obcy z planety potworów!!! Albo jeszcze gorzej. 
Naprawdę nie wiem, co mam o tym myśleć. Krążą mi teraz po głowie myśli, że operacja się nie udała, coś pękło, puściło... 
Nie – zaraz -wiem-muszę się uspokoić! Poczekać, aż opuchnięcie zejdzie.
 
Ale jak ja wyglądam!!!!!!!! 
To miała być operacja -PLASTYCZNA, a nie DRASTYCZNA!

18 VIII 1989 Piątek

Krysia
Dziś wydarzyło się bardzo ciekawe spotkanie, a mianowicie przyszła do mnie polka- Krystyna , która tu w Rio studiuje na Uniwersytecie Katolickim.  
Ale!!! Uwaga!!!- Dowiedziała się o moim przyjeździe z listu od nieznajomego pana z Francji.
(trochę tajemnicza sprawa).W liście zawarta była prośba o opiekę nade mną. Poszła zapytać się o mnie do Biura Handlowego, a tam dowiedziała się  gdzie teraz jestem. I właśnie ta Krysia zaproponowała mi abym z Nią zamieszkała w pokoju, w pensjonacie, który prowadzą bezhabitowe siostry zakonne.

       Czy to nie fantastyczne?!!!!!

 Będę miała, gdzie mieszkać i to w dodatku z polką!!!! Ale się cieszę!!! 

      Wieczorem odwiedzili mnie również pracownicy Biura. Było mi bardzo miło, chociaż mój widok „trochę” ich przeraził.( nie dziwię się!).


 20 VIII 1989  Poniedziałek

  
Nie pisałam w sobotę,ani w niedzielę.
Na sali zostałam tylko ja i Waleria( Brazylijka)
Operacji nie było, wszędzie panował spokój i cisza. Trochę z nudów, trochę z ciekawości próbowałyśmy się porozumieć nawzajem. Waleria nauczyła mnie kilku słówek po portugalsku, a ja -ją po polsku. Sympatyczna z niej dziewczyna
W nocy nie mogłam spać - patrzałam przez okno i myślałam o moim powrocie do domu. Chyba niedaleko szpitala jest lotnisko, bo prawie, co godzinę widać za oknem- przelatujące samoloty pasażerskie.
Poniedziałek
A dziś dzień- wariacki!  Obok leżą nowe pacjentki po operacjach-leżą i okropnie marudzą; przejdzie im dopiero popołudniu, jak zacznie się telenowela w TV ( telewizor jest zawieszony na ścianie).
No a ja jestem kompletnie skołowana. Rano odwiedził mnie Pan Piotr, któremu towarzyszyła Pani Irena( córka Pani -Sary, o której już pisałam). Rozmawiali dziś z lekarzami i przekazali mi wiadomość, że jutro mogę być wypisana ze szpitala. Po tej wizycie zadzwoniła do mnie Pani Barbara, która bardzo przekonywała mnie, abym została jeszcze kilka dni .Po południu przy okazji odwiedzin pytałam Krystynę, co o tym sądzi, ale trudno było jej mi coś poradzić. Hm...

 

24 VIII 1989 Czwartek

 
 
Piszę by powiedzieć, że jutro wychodzę!
Nie! Nie z siebie, ale ze szpitala.
Jestem już umówiona z Panem Piotrem i Krysią. Nareszcie!
Zmęczona już jestem tym oddziałem. Chociaż przez ostatnie parę dni doktor Pedro uprzyjemniał mi pobyt tutaj.
Codziennie przychodził i się zgrywał; nauczył się nawet wymawiać- DEŃ DOBRY.
 Jestem pod wrażeniem! Jest bardzo śmieszny.
Zrobiłam mu dziś psikusa – podczas opatrunku, który On wykonywał- bardzo natarczywie mu się przyglądałam. Na efekt nie musiałam długo czekać, po kilku minutach maść wystrzeliła mu z tubki. Cały był speszony. Kątem oka zauważyłam, że Waleria zasłania twarz nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.  Ja sama o mało nie parsknęłam śmiechem, ale musiałam „zachować kamienną powagę”, bo obok stał  Dr Sinezjo i Pani Irena. Humor zdecydowanie mi się -poprawił! 

28 VIII 1989 Poniedziałek

 
No to piszę już z pokoiku w pensjonacie. Budynek –spory i pięknie położony, bo prawie u stóp góry z posągiem Chrystusa.


http://filhascmaria.br.tripod.com/#
Portiernia Pensjonatu
Wejście jest przez oszkloną portiernię (cały dzień- pilnowana, a na noc jest zamykana -od 24 do 6
ano).
Pokoik, w którym zamieszkałam wspólnie z Krystyną jest przestronny i bardzo jasny. Jakoś tu się rozlokowałam. Mam łóżko z materacem z morskiej trawy!
 Jestem jeszcze bardzo osłabiona, więc na razie większość czasu spędzam w pokoju. Krysia z powodu licznych zajęć i wykładów wychodzi wcześnie rano a wraca późno.
Dlatego też większą część dnia spędzam sama. Wykorzystuję ten czas na naukę języka. Najsympatyczniejsze są wieczory, kiedy dziewczyny z naszego piętra spotykają się w rozszerzeniu korytarza, aby trochę poplotkować. Ja z niezastąpionym słownikiem próbuję wówczas swoich umiejętności językowych.
W minioną sobotę byłam wraz z Krysią na objado-kolacji( była przepyszna) u Pana Piotra i jego żony Wandy. Zaś w niedzielę byłyśmy na polskiej mszy, a potem odwiedziłyśmy Panią Sarę.
                        Na przyszłą sobotę planujemy wypad poza Rio -do Petropolis.
To by było na razie tyle.
Co do mojego wyglądu- to niepokoi mnie utrzymująca się opuchlizna.      Rozmawiałam z Panią Barbarą- radziła mi pójść z tym problemem na konsultację do samego Profesora. Muszę zapytać jeszcze Pana Piotra- jak to zrobić.
 
 

8 IX 1989 Sobota- 

Marleni i ja
 Byłyśmy tak jak planowałyśmy w –Petropolis
Do naszej (mojej z Krysią) wyprawy dołączyła koleżanka z pensjonatu- Marleni.
Wycieczka była bardzo udana. Dojazd do miasteczka prowadził autobus po pięknych serpentynach.( Petropolis położone jest na pd. Wsch. od Rio; a założono je w 1845r.)
Zwiedziłyśmy tam obecnie-muzeum -letnią rezydencję cesarza Dom Pedro II

 13 IX 1989 Środa  

    Dzięki podpowiedzi pani Barbary (pielęgniarki) byłam dzisiaj skonsultowana przez Profesora. Zlecił wykonanie serii naświetlań laserem w Jego klinice. Wszystko z powodu utrzymującej się opuchlizny i problemu z otwieraniem żuchwy. Jedno winogrono obgryzam jak jabłko!
Klinika położona jest dość blisko pensjonatu, będę, zatem chodzić sama na te zabiegi. Och żeby pomogło!

29 IX 1989 Piątek

       Co za zwariowany czas- są dni, że płaszczy się całkowicie i wydłuża w nieskończoność, a innym razem mija zbyt szybko.
Jestem w Brazylii już dwa miesiące. Czekam na drugą operację.
  W poniedziałek byłam w szpitalu i dowiedziałam się, że jeszcze nie można ustalić terminu operacji, bo nadal utrzymuje się opuchlizna. Kazali zgłosić się za miesiąc! –Łatwo im tak mówić! Gdybym była Brazylijką – nie przejmowałabym się tym terminem- ale tak! Dla mnie to potwornie odległy termin!!!
 
Nie mam pojęcia jak się to wszystko rozwikła. Naplątało się na moją biedną głowę tyle spraw. 
      Primo  - to sprawa mojej żuchwy- jutro kończy się druga seria naświetlań, a tu ZERO! Ani na milimetr się więcej nie otworzyła!!! Tkwi uparta i ani drgnie. Boję się myśleć, co dalej.
Ostatnio Dr Sinezjo napomknął o operacji.
 Eliasz( Pan, który te naświetlania wykonuje)-też sądzi, iż tylko operacja może pomóc. Już nie wiem, co wymyślić, co zrobić -żeby pomogło. Chyba zaczynam panikować. W poniedziałek będę musiała znowu iść do szpitala!
       Sekundo- mam za sobą nieprzespaną noc z powodu bólu zęba.    Nie było by w tym nic szczególnego gdyby nie fakt, że do leczenia zęba trzeba otwierać szczękę! Ha!- drobnostka! Rano koleżanka z mojego piętra –Valeria(dentystka)-pomogła mi -zakładając opatrunek do zęba od strony policzka (-jestem uratowana!) 
       Tercjo  - kończy mi się forsa, a jeszcze nie wiem ile będę miała zapłacić za pokój. 
       Quarto - termin operacji odpłynął w niewiadomą przyszłość.
Niepokoi mnie ta sytuacja, bo –WIZĘ- trzeba będzie przedłużyć (nie wspomnę o bilecie na samolot- ma tylko rok ważności). 
       Quinto  - dowiedziałam się, że Krysia prawdopodobnie będzie musiała wracać wcześniej do Polski- tj. w listopadzie. Wówczas ja zostanę sama i...Nie wiem gdzie będę mogła mieszkać.
Ale tak ogólnie- to TUDU BEM - jak mówią Brazylijczycy- czyli wszystko w porządku!

 30 IX 1989 Sobota

 
Miałam wspaniały dzień .      
Pani Irena i ja na jachcie

            Pani Irena zabrała mnie na swój jacht, którym to popływaliśmy po zatoczce.
Przez moment towarzyszyły nam delfiny, które płynęły blisko jachtu.
 

2X1989 Poniedziałek

Nie cierpię poniedziałków!
 Rano byłam w szpitalu. Doktor Sinezjo zaproponował,  że ewentualnie można by spróbować jeszcze akupunktury, a jeśli ona nie pomoże to dopiero wówczas pozostanie operacja.
Akupunktura!

5X1989 Czwartek


Pierwsza dawka akupunktury. Wbrew reklamie-jest ona bolesna.
 

Dziś oberwałam trzynaście szpileczek(drobnostka). Szpilki wbijano w skórę głowy, twarzy i szyi.Po jednej szpileczce w okolicy karku bardzo zakręciło mi się w głowie-podobno to normalna reakcja, ale do tej pory mam jakieś dziwne mroczki przed oczami. Mam nadzieję,że mi do jutra przejdzie.


 

6X1989 Piątek godz.17,30



 


Przyszła  Krysia . Stoi przed lustrem i płacze, a ja wredna małpa nie mogę wytrzymać by nie parsknąć ze śmiechu


  Biedna Krysia! Była u fryzjera podciąć włosy, ale nie wiem jak ten fryzjer to robił, bo grzywkę miała jak nie przymierzając jak spod doniczki –równiuteńko krótką.


  


7X1989 Sobota



Dziś rano byłam z Krysią w Ogrodzie Botanicznym. Ogród piękny, ale niestety zaniedbany. Przy okazji oglądałyśmy wystawę orchidei. Jestem pod wrażeniem! Nie spodziewałam się iż jest tyle odmian tego kwiatka.   



 


8X1989 Niedziela



To był ciekawy dzień. Rano byłam wraz z Krysią i Lilką na mszy w pięknym kościele (zakon Benedyktynów). Wystrój z drewna, ręczna robota i wszystko pozłacane. Z zewnątrz kościół wyglądał niepozornie, ale wnętrze-urocze. Mszę odprawiało trzech księży ,a po bokach siedzieli zakonnicy, którzy podczas mszy pięknie śpiewali.


Po mszy pojechałyśmy do ogrodu zoologicznego.
Ogród –taki sobie, chociaż było w nim trochę ciekawych miejsc. Ciekawa była klatka z ptakami, do której wchodziło się przez filtr. Klatka była z wielkiej siatki rozpiętej wysoko. W środku były ścieżki, po których można było chodzić i z bliska przyglądać się ptakom. Zoo spore, jest gdzie chodzić i co podziwiać. Są tu bardzo ładne okazy ptaków, niektóre tak kolorowe, że trudno uwierzyć, iż to ich naturalne kolory. Moją uwagę zwrócił gołąb, o nazwie „przebita pierś”- w istocie jego piórka na piersi mają rysunek jakby ktoś go postrzelił i z tego miejsca na piersi wypłynęła krew. Wrażenie jest tak niesamowite, że ja przyglądałam się temu ptakowi przez dłuższą chwilę myśląc czy aby w istocie jest to tylko ubarwienie a nie rana. Bardzo podobały mi się papugi, nigdy nie przypuszczałam, że jest tyle odmian i różnego ubarwienia –istna tęcza.
Świetnie zrobione były rusztowania z pali i grubych lin dla małp. Jedna z małp popisywała się wyczyniając akrobację na linach; po skończeniu każdego popisu-kłaniała się i sama sobie klaskała. Bardzo to było śmieszne!
Po spacerze po Zoo pojechałyśmy do dzielnicy Rio gdzie znajduje się ogromna skała , a na niej sanktuarium Maryjne- „Nosa Seniora da Penha”.
 
sanktuarium na skale

 
Do samego sanktuarium prowadzą od połowy góry schody, których jest 365. Z góry widok jest wspaniały. Sama figurka Matki Bożej jest skromna.

Jestem bardzo zadowolona z tej dzisiejszej wyprawy!

 

10X1989 Wtorek


Dziś umożliwiono mi połączenie telefoniczne z domem w Polsce!


Usłyszałam głos mamy tak wyraźnie jakby stała tuż za ścianą . Czuję wielką radość w sercu!


 12X1989 Czwartek



            Wciąż chodzę na akupunkturę. Zanim ‘poczęstują’ igiełkami dokonują pomiaru tętna i z niego są w stanie odczytać dolegliwości całego organizmu! Niesamowite! Dziś dostałam dodatkowe w okolicę żołądka


16X1989 Poniedziałek



No nie! Nienawidzę poniedziałków!


Rano byłam w szpitalu i  doktor powiedział, że decyzja, co do drugiej operacji zapadnie dopiero w poniedziałek- 30X tj. dopiero za dwa tygodnie.


Znów czekanie i znów niewiadoma, chyba będę tu dłużej niż myślałam.
 



18X1989 Środa



Jak ten czas powoli płynie-niczym mucha w smole- coś okropnego!

Tęsknię  ogromnie za domem.

Wiem, że rodzice teraz denerwują się i nie rozumieją dlaczego to trwa tak długo.


 30X1989 (kolejny)Poniedziałek



Byłam w szpitalu-operację mam mieć-DOPIERO 20XI89r.!!!

Ja chyba zwariuję!!!


 17 XII1989 Niedziela


 

Już 17 grudnia-trochę nawaliłam z notowaniem- nie miałam nastroju i chęci do pisania.

Operacja odbyła się 20XI i trwała pięć godzin pod narkozą.
W trakcie operacji przebudziłam się, ale nic nie mogłam powiedzieć, czułam tylko ból i wszystko słyszałam.    Przeraziłam się wtedy okropnie.
 Pamiętam dokładnie całe przebudzenie: -nie mogłam się ruszyć – moje ciało było sparaliżowane. Nie było też możliwości  aby dać znać, że jestem przytomna. Byłam zaintubowana, a maszyna regularnie podawała wdechy mieszanki tlenu i środków nasennych.
 Chciałam dać znać, że nie śpię, ale nie mogłam.
W myślach zaczęłam kombinować jak to zrobić, trochę spanikowałam. Czas wydawał się dłużyć w nieskończoność... Najgorsze było uczucie bólu i totalnego paraliżu własnego ciała.
Wpadłam na pomysł, aby spróbować  wstrzymać oddech, ale  było trudno bo działał respirator.
Po kilku próbach - sukces! Zauważono ! Ktoś złapał za moje palce u stopy i dodano środek usypiający.

 Następnego dnia po zdjęciu opatrunku zobaczyłam, że NIC estetycznie się nie zmieniło. Doktor Sinezjo  nie chciał odpowiedzieć  na moje pytanie- dlaczego?
 
 

Myślałam że teraz po tak długim czekaniu ( 3 miesiące!) coś nareszcie się zmieni, a tu –istne zero- nic, kompletnie nic!



Popołudniu odwiedzili mnie – P. Kucharski i Pani „Prezesowa” .Dobrze, że przyszli, bo było mi bardzo smutno. Odwiedziła mnie również Marysia i Lila oraz Krysia. Jak dobrze że pamiętają o mnie- od razu czuje się o niebo lepiej!


Ze szpitala wyszłam 24XI. Chodziłam jak we śnie lunatycznym, nie chciałam z nikim rozmawiać- musiałam  „sama ze sobą dojść do ładu". Po nocach śniły mi się koszmary o wybudzeniu w trakcie operacji. Nie mogłam też zrozumieć dlaczego nie ma efektu operacji.






 

Do Krysi przyjechało małżeństwo z Ruchu Rodzin Nazaretańskich , więc cały dzień była zajęta, ale mnie to akurat bardzo odpowiadało.

 

25 XI 1989 Sobota


Dziś byliśmy ( Ja, Krysia i to małżeństwo) na Corcovado (góra z figurą Chrystusa). To dosyć ciekawy- posąg Chrystusa Zbawiciela (Cristo Redentor).


 Posąg mierzy aż 30 m i waży ponad 1000 ton; stoi na 7-metrowym cokole z ramionami otwartymi i  spoglądający na miasto ze szczytu 740-metrowej granitowej góry, zwanej Corcovado ze względu na swój kształt.


Statua została zbudowana z okazji setnej rocznicy uzyskania niepodległości przez Brazylię. Projekt, który został zatwierdzony w 1921 r., został wykonany przez Hectora da Silvę Costa. Statuę przewieziono z Paryża ostatecznie stanęła na szczycie Corcovado 12 października 1931 r.


To tyle z historii- muszę jednak przyznać że jestem pod wrażeniem samego monumentu jak i widoku jaki rozpościera się u jego stóp


 1XII 1989 Piątek


Tydzień minął. Krysia była bardzo zajęta bo wraz z przybyłym małżeństwem uczestniczyła w prezentacji Ruchu i jego duchowości .Pojawiali się tylko rano i wieczorem. Dziś wyjechali do Kurytyby.

5XII 1989 Wtorek




niespodzianka od misjonarza


Krysi nie ma a tu niespodzianka od jej znajomego księdzaszka! Przysłał nam cały worek pomarańczy i butelkę miodu.

Dzisiaj byłam z Equimeri w Niteroi; spacerowałysmy wzdłuż plaż. Nazbierałam wiele  wspaniałych muszelek. Wieczorem umyłam je i podziwiałam . Jedna spora- była biała gdy ją brałam z plaży , a po umyciu okazało się, że jest kolorowa


 


7XII89 Czwartek



 Rano znalazłam na klamce drzwi siateczkę , a w niej inną kolorową płaską muszlę. Jak się potem okazało sprezentowała mi ją Equimeri



 

10XII 1989 Niedziela



 Ostatnia Krysiowa niedziela  w Rio de Janeiro. Byłyśmy w klubie Polonii. Marysia obchodziła urodziny. Byłyśmy poczęstowane bigosem i pysznym tortem

 

 11XII 1990  Poniedziałek




 


Miałam trzecią operację- tym razem na znieczulenie miejscowe. Trwała trzy godziny. 


Do szpitala podwiózł mnie Pan Piotr. Wiedziałam, że operacja odbywać się będzie pod znieczuleniem miejscowym i dlatego bardzo się bałam.


 W szpitalu okazało się, że jeszcze żadnego lekarza nie ma. Po godzinie zjawił się doktor Roberto. Obejrzał mnie i poinformował, że zabieg będzie mały i że jestem trzecia w kolejce.


Około 10-tej przyszedł Dr Sinezjo. Z początku mnie nie zauważył; potem jak się przebrał i wszedł do dyżurki odrazu zaczął wołać- „onde Ewa?” ( gdzie jest Ewa?) BARDZO DOWCIPNE!


Za chwilę pielęgniarka ,dała mi niebieską koszulkę i poleciła bym się przebrała. Pięć minut później  na watowatych nogach szłam już na operację. Po drodze na korytarzu spotkałam Lilę- poczułam ogromną radość w sercu , że o mnie pamiętała .


Na sali operacyjnej było zimno jak w lodówce- br... Położyli mnie na lodowatym stole i anestezjolog zaczął znęcać się nad moimi żyłami, ale coś  mu to najlepiej nie szło. W tym samym czasie przygotowywali stolik z narzędziami, umyli mi twarz mydłem a potem spirytusem; do lewej nogi przywiązano mi płytkę uziemiającą a ręce przywiązano potem zostałam opatulona zielonymi jałowymi prześcieradłami. Poczułam się jak żywa mumia.


 Trwało to dobre 30 minut. Potem zjawił się Dr Sinezjo i zapytał –Tudu ben Ewa?( wszystko dobrze?) Robił to później kilkakrotnie, co wprawiało mnie w białą gorączkę. W końcu przyszedł dr Roberto ;zapalili lampy. Otrzymałam zastrzyk znieczulający, potem drugi i zaczęła się operacja. 
 


W tym samym czasie przyszedł anestezjolog i znów zaczął kłuć mnie w poszukiwaniu żyły. Kłuł raz, drugi, trzeci ,wwiercał się igłą bezlitośnie. W tym samym czasie

Dr Roberto zastanawiał się z którego ucha pobrać przeszczep chrząstki ;   najpierw nie mógł się zdecydować z którego ucha ma to zrobić i odwracał moją głową jak piłką. W końcu zdecydował, że z prawego. Wziął strzykawkę z lekiem znieczulającym i wkłuł w ucho, a w tym samym czasie anestezjolog ponowił atak na moje żyły. O nie!!! Co za wampiry!!! Tego za wiele!!!! Okropnie się zdenerwowałam!!!!




 Próbowałam się uspokoić i nie okazać zdenerwowania-zacisnęłam z całej siły pięści. Anestezjolog i tym razem nie trafił, więc obracał igłą na lewo i prawo w poszukiwaniu. Roberto tym czasem wziął nóż elektryczny i zabrał się za cięcie. Poczułam okropny ból-zastrzyk wcale nie zadziałał! Nie wytrzymałam, puściły nerwy-zaczęłam cała się trząść,  drżeć jak galaretka. Chciałam się powstrzymać ale nie  udawało mi się to. Anestezjolog na szczęście wkłuł się w końcu do żyły i puścił kroplówkę, ale widząc co się ze mną dzieje dostrzyknął coś i po chwili poczułam się okropnie senna, straciłam przytomność.
  Gdy się ocknęłam anestezjologa nie było, a ja nie mogłam  oprzytomnieć do końca, wszystko było za mgłą. Operacja nadal trwała. Nade mną pojawił się
Dr Sinezjo ze swoim wiecznym pytaniem- tudu bem? Próbowałam dać mu odpowiedź, lecz nie bardzo mi to wyszło. Instrumentariuszka coś mu powiedziała i doktor wyszedł ; lecz zjawił się po chwili ze szczęko rozwieraczem.  Włożył  go miedzy moje zęby. Przestraszyłam się nie na żarty. W duchu zawołałam na pomoc Matkę Bożą- Ratunku! Niech on tego nie robi! I w tej samej chwili zawołano Go do telefonu.
 

  

 
Odetchnęłam z ulgą. Ale nie na długo! Pojawił się znowu, lecz tym razem już bez narzędzia. Zamiast tego- spróbował palcami uchylić żuchwę, lecz bez rezultatu. Poświecił jeszcze latarką i w końcu dał mi spokój.   Ufffff....

Po operacji zawieźli mnie na salę z pacjentkami. Strasznie kręciło mi się w głowie- cały pokój wirował. Miałam problem z przejściem z wózka na łóżko.

Chwilkę potem zjawiła się Lila . Miałam nadzieję, że zostanie , ale okazało się że musi iść. Pocałowała mnie w czoło na do widzenia (- miód na sercu) i poszła.

Zasnęłam a właściwie straciłam przytomność( takie odniosłam wrażenie).Ocknęłam się gdy pielęgniarka mierzyła mi ciśnienie. Pospałam jeszcze dwie godziny. Później musiałam wstać, gdyż Pan Piotr obiecał, że mnie odwiezie do pensjonatu. Nogi mi się plątały, świat wirował, ale chciałam uciec jak najdalej od tego miejsca tortur. Pan Piotr zjawił się na umówioną godzinę. Na mój widok ryknął śmiechem. No cóż-  miałam obandażowaną całą głowę i wyglądałam jak-KOSMITKA. Poczłapałam za Nim -żółwim tempem . W samochodzie poczułam, że „topnieję”. Czułam się jakbym była przeciągnięta przez wyżymaczkę. Myślałam tylko o tym,  aby jak najszybciej znaleźć się w pokoiku pensjonatu i w ciszy położyć się spać.

Nie miałam siły na rozbieranie się. Położyłam się pod kocem.

Nie minęło pól godziny jak ktoś zapukał do moich drzwi. To była Lila. przeprosiłam Ją tłumacząc, ze nie mam siły na rozmowę, lecz Ona zaofiarowała się posiedzieć obok mnie. Byłam jej bardzo za to wdzięczna. Gdy przyszła Krysia –zdziwiła się, ze siedzimy w ciemnym pokoju. Obie pokrzątały się chwilę i wyszły na korytarz. Próbowałam zasnąć ,ale z marnym skutkiem. Czułam się fatalnie- własne ciało mi przeszkadzało, nie mogłam zmieścić się w swoich ”ramach” cielesnych  - gdyby to było możliwe wyszła bym najchętniej z niego. Najgorszemu wrogowi nie życzyła bym takiego uczucia.

Rano Krysia przyniosła mi szklankę mleka i pognała na uniwerek. Miała dużo spraw do załatwienia przed powrotem do Polski.  Zdjęłam turban opatrunku z głowy, bo okropnie mi ciążył. Całe o „opakowanie” miało kilogram waty i drugie tyle bandaża! ( ten doktor  ciutkę przesadził!)


13/ 14 XII 89 Środa / Czwartek



To dni totalnej bagunsy( bałaganu). Krysia pakuje się do wyjazdu.
Przyglądałam się temu trochę z rozbawieniem, bo przez pokój przetoczył się istny tajfun.
W czwartkowy wieczór na korytarzu odbyła się mała impreza pożegnalna dla pensjonariuszek z naszego piętra. Siedziałyśmy dość długo. Później jeszcze przez kilka godzin  Krysia pakowała się.


15 XII 89 Piątek

Rano zjadłyśmy ostatnie wspólne śniadanie. I około godz. 7.30 -Marysia zabrała Krysię na lotnisko.  Zostałam sama- no może nie zupełnie, ale już bez Krysi.
Chcąc zająć myśli zajęłam się sprzątaniem, a wieczorem poszłam do Terezini  ( dziewczyny z naszego piętra) oglądać w TV „Przeminęło z Wiatrem” .

 



 

 20 XII 89 Środa + 21 C


 Dziś byłam z Lilą w szpitalu. Dr Roberto podał mi adres do protezowni w Sao Paulo i konkretny termin. Co prawda jest on prawie zaraz po świętach  Bożego Narodzenia, ale dobrze, że jest. Jutro muszę zabrać się za organizowanie wyjazdu. Pojadę z Lilą.




21 XII 89 Czwartek+ 25


Jestem utuptana. Przeszłam chyba dziesięć kilometrów. Obeszłam cały supermarket „Rio-Sul” w poszukiwaniu drobiazgów na prezenty świąteczne.
Sobie też sprawiłam prezent, bo kupiłam suszarkę do włosów po cenie okazyjnej. Jest maleńka , poręczna i ładna. Teraz konam ze zmęczenia. Mam trochę gorączki , ale mam nadzieję, że do jutra mi przejdzie.

 




 

24 XII 1989 Wigilia



 

To był dla mnie bardzo sentymentalny dzien. Po raz pierwszy w życiu Święta Bożego Narodzenia spędzałam poza domem rodzinnym. Bardzo tęskniłam- to taki szczególny czas.


Rano poszłam na mszę do „polonijnego” kościółka. Potem do godziny 17 gościłam u P. Jadwigi i Oleńki , i z nimi pojechałam do Marysi.

Dzięki Marysi miałam możliwość wigilię spędzić w polskim klimacie. Było bardzo miło. Ale wszystko co miłe szybko się kończy . Tata Oleńki odwiózł mnie pod pensjonat. Niestety okazało się że jest już tak późno, że portiernia zamknięta. Próbowałam się dodzwonić , lecz bez skutku. Schowałam się za filar z duszą na ramieniu  i postanowiłam przeczekać do rana. Ale na całe szczęście około drugiej nad ranem zjawiła się inna spóźnialska , która zaproponowała abyśmy razem zawołały o otwarcie drzwi. Zawsze to dwie ! Stanęłyśmy więc przed budynkiem i krzyczałyśmy ile sił w płucach!  I podziałało! Obudziłyśmy! Mogłyśmy wejść ;)!!!! 
 
 
 

  25 XII 1989. Poniedziałek

 
 
Rano byłam na polskiej mszy a popołudnie  spędziłam u „Bogdanów” ( to młode małżeństwo pracujące w polskim biurze handlowym). Poznałam ich prześliczną małą córeczkę. Poczęstowali mnie przepysznym obiadkiem. Czas upłynął mi u Nich bardzo przyjemnie.
 

26 XII 1989. Wtorek

 
Dzień przeprowadzki. Zamieszkałam w mniejszym pokoiku, na tym samym piętrze. Jest bardzo przytulny. Mam w nim maciupeńką łazienkę, wbudowaną szafę, łóżko i biurko. Cóż więcej chcieć?
 
fotka z innego pokoiku  z netu




27 XII 1989. Środa -SAO PAULO




O 6 rano była pobudka, potem śniadanko i wraz z Lilą taksówką na lotnisko krajowe. Po 45 minutowym locie samolot wylądował w São Paulo. Z lotniska odebrał nas Pan Vice-Konsul ambasady polskiej. Podjechałyśmy do ambasady, a potem do protezowni ocznej. Przyjął nas bardzo miły pan. Trochę byłam zaskoczona techniką wykonania- bo sam odręcznie malował kolor tęczówki na protezie - odwzorowując ze zdrowego oka.  Tego dnia założył pierwszą –próbną.
 

Pan Vice-Konsul odebrał nas osobiście i zaprosił do swojego mieszkania na obiad przyrządzony przez jego żonę. Wieczór spędziłyśmy bardzo sympatycznie.


Na noc wróciłyśmy do konsulatu, gdzie zakwaterowano nas w pokoju gościnnym.

28 XII 1989. Czwartek +22 C

 
 Rano byłyśmy miło zaskoczone- bo zostałyśmy poproszone na śniadanie do Pana V-Konsula. Potem kierowca odwiózł nas do protezowni. Wszystko potoczyło się bardzo sprawnie i o godz. 17 siedziałyśmy już w samolocie do Rio de Janeiro Po starcie przez około 15 minut samolot leciał nad miastem .
 
Dopiero teraz zobaczyłam OGROM tego miasta - molocha-największego w Ameryce Południowej
( trochę z encyklopedii - powierzchnia 248,8 tys. km2. 31,2 mln mieszkańców. Miasto rozwinęło się wokół zał. 1554 kolegium jezuickiego św. Pawła (stąd nazwa); w XVI–XVII w. baza wypadowa zbrojnych wypraw do interioru brazyl. w poszukiwaniu złota i niewolników indiańskich (ich uczestników zwano bandeirantes lub od nazwy miasta, paulistas); w XVII w. wzrost znaczenia po odkryciu złota na terenie obecnego stanu Minas Gerais; 1712 prawa miejskie. Największe miasto Ameryki Pd. i ośr. gosp. Brazylii, ośr. emigracji polskiej. São Paulo jest nowoczesnym miastem, liczne wieżowce, tunele, wiadukty, szerokie ulice dostosowane do wielkiego ruchu kołowego; centrum miasta ma charakter handl.-przem., nazywa się Triângulo i jest otoczone fawelami ( slumsy); zakłady przem. są skoncentrowane gł. w pn. i pd.-wsch. części miasta.)
 
Rio przywitało nas zachodzącym słońcem i 31 stopniami ciepła (w São Paulo lał deszcz).Gdy wróciłam do pensjonatu - na drzwiach od mojego pokoiku wisiała siatka z owocami- mango, pomarańcza i 2 banany. Domyśliłam się ,że to od Equimeri .Miałam zatem pyszną owocową kolację.

http://www.youtube.com/watch?v=I5W59wiIMAM&feature=player_embedded


 
 

 NOC SYLWESTROWA 1989/ 1990 ROK

 
Bawiłam się w klubie polonijnym.
Nowy rok przywitałam wraz z Polonusami i polskimi marynarzami.
To była wesoła i sympatyczna noc.
Potem spałam u Marysi.
 
 



3 I 1990 Środa

Na zaproszenie Misjonarza   wraz z Lilą wyruszyłyśmy w nocną autokarową podróż (12 godzin)w kierunku miasta- Rio Preto.


4 I 1990 Czwartek

 
Przyjechałyśmy o 6 rano. Z dworca autobusowego odebrał nas znajomy misjonarz. Jeszcze godzinę jechaliśmy samochodem do miasteczka- Macaubal. Droga bardzo ciekawa- pnąca się i opadająca wśród wzniesień, niczym droga koziołka matołka. Miasteczko – maleńkie, z parterowymi domkami. Jedyna duża budowla- to kościół. Niestety rzęsisty deszcz uniemożliwił nam zwiedzanie miasteczka. Księdzaszek ulokował nas w pokoiku swojego maleńkiego domku.

5 I 1990 Piątek

Aura nadal dżdżysta, lecz pomimo to byłyśmy na spacerze. Podczas spaceru mijali nas mężczyźni w wielkich kapeluszach na głowach.
Podczas obiadu dowiedziałam się ,że to –gauchos -brazylijscy kowboje, którzy na koniach pilnują stad pasących się krów.
 

 

7 I 1990 Niedziela +34

 Wróciłyśmy do Rio. Cieszę się z tej wyprawy- nareszcie zobaczyłam troszeczkę tego kraju!
 

8 I 1990 Poniedziałek +36 C

Och!!!! Pożyczyłam z biura przyzwoitych rozmiarów wentylator.
Co za ulga! Co za komfort! Bez niego to istna łaźnia. Powietrze jest gorące, wilgotne i lepkie. Teraz to co innego- nareszcie jest czym oddychać.   

 11 I 1990 Czwartek +39 C

 Wielki dzień!
Dziś zadzwoniłam do domu! Sam Pan Radca mi zaproponował!
Jak wspaniale jest usłyszeć głos Mamy i reszty rodzinki!
Było tak dobrze słychać, że przez chwilę pomyślałam , że mama jest tuż za ścianą.
 

16 I 1990 Wtorek +31



Dziś odbyło się bardzo ważne spotkanie w biurze handlowym. Byli obecni: pracownicy biura, Dr Sinezjo i Pani Irena. Chodziło głównie o to, aby dojść do porozumienia z doktorem, który wymiguje się od rozmowy na temat mojej operacji i zachowuje się trochę dziwnie.


 

 

17 I 1990 Środa +36C

 
Porażka!
Dr Roberto nie chętnie rozmawiał o następnej operacji. ( Boi się doktora Sinezja?)
Operacja możliwa jest dopiero w marcu!

RATUNKU!!!!- Jak ja wytrzymam to czekanie!!!
 

 18 I 1990 Czwartek +39C

 Equimeri dla poprawienia mojego nastroju zabrała mnie na zwiedzanie Rio. Pojechałyśmy do dzielnicy- Santa Teresa.
Tam jechałyśmy po wiadukcie specjalnym tramwajem.(podobno właśnie w tym tramwaju dość często okradają turystów) Nam na szczęście nic się nie stało- nikt nas nie napadł, ani nie okradł. Z góry oglądałyśmy ładną panoramę miasta. Chciałyśmy zwiedzić też muzeum, lecz niestety było zamknięte.

 http://www.youtube.com/watch?v=3SaIiY9-7JM&feature=player_embedded

  
19 I 1990 Piątek +35C
 
Dziś miałam rozmowę z Panią Ireną bo okazało się że jest problem z przedłużeniem wizy,bo nie robią tego po raz drugi.
I CO TERAZ?

 

23 I 1990 Wtorek +34C

 Byłam na rozmowie u Pana Radcy- w sprawie wizy. Obiecał, że się zajmie tym problemem; choć potwierdził ,że to prawdopodobnie będzie kłopot. Po tej rozmowie miałam nie za wesoły nastrój, więc do pensjonatu wracałam na piechotę.


 Po drodze kupiłam owoce i wstąpiłam do kilku sklepów pooglądać co nieco. Parę metrów przed budynkiem pensjonatu dopadł mnie deszcz, a właściwie solidna zlewa( której tu nie było ponad miesiąc, wciąż tylko świeciło słońce) - przemokłam do ostatniej nitki, ale podły nastrój spłynął razem z tą wodą.


 

Naprawdę ucieszyłam się że –pada! 
Na portierni czekał na mnie list. Dostałam go od szkolnej koleżanki. Napisała, że urodziła córeczkę, jest szczęśliwa i zmęczona nowymi obowiązkami. No cóż- jest nawet takie przysłowie- „Ile jesteś dłużny rodzicom, wiesz dopiero wtedy, kiedy sam masz dziecko”. Coś chyba w tym jest.

 

 

25 I 1990 Czwartek +39C

 

Dzięki Equimeri zobaczyłam dzisiaj Bibliotekę Narodową. Mieści się tam ponad 8 mln woluminów - to największa biblioteka w Ameryce Łacińskiej. Equimeri zna dyrektora tej placówki, więc dzięki temu mogłam zobaczyć działy, które normalnie nie są udostępniane ludziom z zewnątrz . Widziałam zatem pracownię odnawiania książek, dział zbiorów archiwalnych i pracownię dokumentacyjną.
 
 

31 I 1990 Środa +34C

 
TĘSKNIĘ!!!!   Pałętam się dziś z kąta w kąt i nie mogę znaleźć sobie miejsca.


Popołudniu poszłam do kapliczki i przesiedziałam tam parę godzin.


 5 II 1990 Poniedziałek +31C

 
 WARIACKA INFLACJA!!!!!!!!
 
Dziś ludzie wpadli w panikę i wszystko wykupują!
Boją się kolejnej podwyżki. W zeszłą sobotę podniosła się cena jednego przejazdu autobusem z 3 kruzado na 5,30. Dzisiaj natomiast wzrosła cena benzyny i taksówek. Czuję, że jak wrócę do Polski to będę tak przyzwyczajona do inflacji jakbym wcale nie wyjeżdżała .
 
6 II 1990 Wtorek +40 C
 
Zaczynam się zastanawiać nad moim powrotem do polski. Wiem i to już na pewno ,że poprawa wyglądu będzie na 20%. Chirurdzy mówią, że to i tak dobrze.
 Nie jest mi łatwo pogodzić się z tym faktem. Myślałam o dużej zmianie, chciałam powrócić jak filmowa "Tara Łels" -piękna, cudownie przemieniona...
 
Życie jest inne...Filmy kłamią- i to JAK- kłamią!
 

8 II 1990 Czwartek +41C

 Co za upał! Z chęcią siedziała bym tylko pod prysznicem.




 
Dzisiaj strajkują kierowcy autobusów.
 Na ulicy tłumy ludzi i zakorkowane ulice- istny obłęd!

 10 II1990 Sobota +30 C

Byłam u „Bogdanów” na Ipanemie. Małgosia pomogła mi przerobić strój kąpielowy, potem poszliśmy na wspólny spacer.
Wieczorem odwiedziła mnie Equimeri. Przyniosła kilka ciuszków od przyjaciółki.
I- uwaga!- zaproponowała mi wspólną wycieczkę autokarową na południe Brazylii.
Oczywiście że się zgodziłam ! SUPER!- Bardzo się cieszę!

 

 12 II 1990 Poniedziałek +34C

 
Pomału się pakuję. Equimeri zagląda do mnie co chwilę pod różnymi pretekstami. Widocznie chce sprawdzić, czy się szykuję do wyjazdu. ( hi hi)
 
 

13 II 1990 Wtorek +40  WYCIECZKA!!!

Jestem już spakowana, robię jeszcze trochę porządków w pokoju. Wyjazd dziś wieczorem!
 

14 II 1990 Środa +30 C

 


Już w drodze! Znajdujemy się w stanie São Paulo.
Autokar bardzo wygodny ( z toaletą- „dyskoteką” i barkiem). W trakcie jazdy roznoszą napoje(- i całe szczęście bo bez tego człowiek wysechł by na proszek!).

Już byliśmy ( cała wycieczkowa grupa) w tzw. jaskini diabła- „CAVERNA DO DIABO”. Są to groty podziemne ciągnące się na długości 10 kilometrów, ale do zwiedzania udostępnione jest zaledwie 700 metrów. Nazwa pochodzi od kształtu przypominającego głowę diabła na jednej ze ścian groty. Liczne stalagmity i stalakmity są podświetlone kolorowymi lampami przez co sprawiają wrażenie bajkowego świata .




Właśnie zajechaliśmy do miejscowości -Jacupirangi. Jest to mała miejscowość zamieszkała głównie przez emigrantów japońskich.







15 II 1990 Czwartek +26 C

 
Ranek dzisiejszego dnia był trochę nerwowy dla organizatorów wycieczki, bo na stojący autokar a właściwie pod –wjechał ford i złożył się w harmonijkę.

Kierowca i 2 pasażerów odwieziono do szpitala. ( podobno kierowca zasnął) Przewodnik wycieczki i kierowca musieli przez to jechać do São Paulo; wrócili dopiero po godzinie 13tej.
Autokar na szczęście nie został uszkodzony, więc mogliśmy kontynuować dalszą podróż.
Po drodze zajechaliśmy na mały postój do Joinville. Podróż trwała dość długo- dopiero około godziny 23 zajechaliśmy do Blumenau na nocleg.
 
 

16 II 1990 Piątek +26 C

Rano autokar zawiózł nas do fabryki tekstylnej. Zaś po południu był czas wolny na zwiedzanie miasteczka. Ulice i domy jakby żywcem przeniesione z europy. I o dziwo w sklepie usłyszałam język niemiecki! Jak się dowiedziałam od Equimeri- większość mieszkańców stanowią emigranci i ich potomkowie, głównie narodowości niemieckiej.
Wieczorem cała grupa wycieczkowa uczestniczyła w występach grupy tanecznej w restauracji „Moinho do Vale” , urządzonej w najprawdziwszym młynie nad rzeką.
 
 
 

 
 

17 II 1990 Sobota +25 C

 
Jedziemy dalej.
Wyruszyliśmy bardzo wcześnie rano i jechaliśmy przez:
-Camboriu – maleńkie miasteczko z urocza plażą
-Florianopolis- to już większe miasto z licznymi plażami i nowoczesnymi domami
-Torres- to plaża po której się przespacerowaliśmy. Na końcu tej plaży znajduje się bardzo wysoka skała, która stanowi granice plaż tej okolicy.
Wieczorem zajechaliśmy do Porto Alegre- tu mamy nocleg. ( Porto Alegre- port i stolica wysuniętej najdalej na płd. wsch. prowincji Rio Grande do Sul. Leży u zbiegu pięciu rzek płynących do laguny Patos. Miasto jest siedzibą wielu instytucji handlowych i finansowych oraz Uniwersytetu Katolickiego Rio Grande do Sul).
 

 18 II 1990 Niedziela + 25 C

 
 Bagaże zostały w hotelu w Porto Alegre a wycieczka zrobiła dziś wypad jednodniowy do przepięknego miasteczka- Gramado. To również miejscowość zamieszkała głównie przez emigrantów niemieckich.
Dziś mieliśmy okazje podziwiać paradę na cześć emigrantów. Przez główną ulice przetoczyły się kolorowe drabiniaste wozy zaprzęgnięte w woły lub konie. Na wozach siedzieli ludzie w strojach regionalnych. Nie zabrakło też zwolenników piwa- wiadomo to tu odbywa się Oktoberfest. Było wesoło i kolorowo.
 
 
 Wycieczkowicze niechętnie wracali do autobusu- żałowali ,że na nocleg muszą wracać do Porto Alegre. Wszyscy z chęcią zostali by do późnego wieczora w tym uroczym miejscu.



19 II 1990 Poniedziałek +26 C

 Nasza wycieczka startuje do Urugwaju, a my- czyli ja i Equimeri zostajemy z powodu mojego paszportu, w który nie ma aktualnej wizy. Tak więc nasza grupa wycieczkowa pojechała a my zostałyśmy. Zwiedziłyśmy trochę miasto, ale nie ma w nim niczego ciekawego; jest brudne i brzydkie. Postanowiłyśmy zatem od razu jutro pojechać do miejscowości gdzie zatrzyma się w powrotnej drodze nasza grupa.

20 II 1990 Wtorek + 26 C

 Tak jak postanowiłyśmy , tak zrobiłyśmy. Rano jeszcze zjadłyśmy śniadanko w hotelu i wsiadłyśmy w autobus, który nas zawiózł do Caxias do Sul.
Tam Equimeri stwierdziła, że jesteśmy bardzo blisko Gramado, które nam tak bardzo się spodobało i wpadła na pomysł aby zostawić bagaże w hotelu i zrobić sobie wycieczkę do tego miasta. Poszło nam to bardzo sprawnie, bo o godzinie 11 byłyśmy już na miejscu. Miałyśmy mnóstwo czasu na zwiedzanie.


 Najpierw skorzystałyśmy z fumaszinki- ( to taki mini pociąg na kółkach dla turystów , który obwozi ich po całym miasteczku), potem trochę pospacerowałyśmy. Jestem tym miastem zachwycona. Ale muszę tu wspomnieć o bardzo ważnym szczególe tego miasta a mianowicie o wielkich i przepięknych- Hortensjach, które rosną tu w całym mieście. Nie na darmo nazywają to miasto -miastem hortensji.
 

Popołudniu poszłyśmy zjeść obiad do maleńkiej restauracyjki. Equimeri zamówiła danie regionalne – „Cafe Colonial” kelner który nas obsługiwał zrobił WIELKIE OCZY, ale posłusznie przyjął zamówienie.
No i się zaczęło - zaczął przynosić na nasz stolik talerzyki z przeróżnymi daniami.
Przynosił i przynosił. W pewnej chwili zaczęło brakować miejsca na stole. Było tego tak dużo, ze śmiało mogło by się najeść co najmniej pięć bardzo głodnych osób ! Nie sposób było wszystkiego nawet spróbować! Miałyśmy jedzenia dość po uszy!
Ale kelner jak skończył przynosić dania powiadomił nas ,że obok na wózeczku stoją jeszcze desery na które może będziemy miały ochotę jak skończymy konsumować( -a tam stały torty, galaretki, przeróżne ciasta i ciasteczka) Obie wybuchnęłyśmy śmiechem!
Przez całą drogę powrotną trzymałyśmy się za brzuchy i nie mogłyśmy opanować śmiechu


21 II 1990 Środa +25 C


 Dzień odpoczynku. Spałyśmy do południa, a potem zwiedzałyśmy miasteczko ( Caxias do Sul).
Mieszkańcy mają rysy europejskie.

Usytuowanie miasteczka – bardzo ciekawe- na małych wzniesieniach tak, że niektóre uliczki pną się niemal pionowo.
Oglądałyśmy kościół z pięknym malowidłem pędzla Aldo Locatellego.
Na całej długości sufitu znajduje się fresk w kształcie krzyża przedstawiający sąd ostateczny; zaś po bokach różne sceny biblijne( wypędzenie Adama i Ewy z raju; narodzenie Chrystusa; upadek pod krzyżem ; zmartwychwstanie), jak tez scenki z życia tutejszych mieszkańców( pierwszych emigrantów; zbiory winogron; praca codzienna). Te okolice zamieszkują emigranci włoscy. 

 
 


22II 1990 Czwartek + 24C
 
Wróciła nasza grupa wycieczkowa.
Nie jest zadowolona z tego wypadu. Po cichu się cieszę, bo trochę im zazdrościłam. Zwiedzaliśmy trochę okolice, głównie autokarem.
23II 1990 Piątek +24 C
 

Całą grupą zwiedzamy miasteczko Caxias.
Oprócz kościoła znajduje się tu dom zbudowany z kamieni „Casa de pedra” , który to wybudowali pierwsi osadnicy- emigranci z Włoch w XIX W. Obecnie dom udostępniony jako muzeum. Przy wyjeździe z miasta stoi monument emigrantów włoskich
( inauguracja odsłonięcia odbyła się w 1954 roku).
Po zwiedzaniu miasteczka pojechaliśmy do- Bento Goncalves( do miasta wjeżdża się przez oryginalną bramę- w kształcie beczki), -do fabryki win. Po drodze oglądaliśmy ciągnące się po wzgórzach zielone winnice. Aż dziw bierze, że to Brazylia! Fabrykę zwiedzaliśmy z dużym zainteresowaniem. Wielkie wrażenie zrobiły na mnie- OGROMNE BECZKI w których dojrzewało wino. Po skończeniu zwiedzania cała grupa została poproszona do pomieszczenia, gdzie można było spróbować wyśmienitych wyrobów fabryki.
Panie w kolorowych ludowych sukienkach częstowały winem. Potem wg. gustu można było kupić to wino które najbardziej smakowało podczas degustacji. Nie jeden wycieczkowicz z wyraźnym już humorkiem chętnie kupił parę butelek wina.
 
 
Po południu pojechaliśmy na tzw. fiestę winogronową. Oglądaliśmy w pawilonie ogromne mnóstwo

różnorodnych odmian , które w tym regionie jest hodowanych. Przy okazji można było również spróbować tych odmian. Pychota!
Wieczorem jedliśmy kolacje w restauracji „Gianella”, gdzie mile zaskoczyły nas występy zespołu tanecznego w strojach gauczo; a Equimeri podarowała mi kasetkę z nagraniami melodii i piosenek regionalnych.
 

24 II 1990 Sobota + 24 C

Cały dzień jazdy, krajobraz za oknem autobusu przemienia się z włoskiego na środkowo-europejski. Z górek znikają winnice a pomału pojawiają się tereny mniej górzyste i porośnięte sadami . Jedyna rzecz jaka przypomina, że jesteśmy w Brazylii to palmy pojawiające się gdzieniegdzie w krajobrazie.
Dziś zajechaliśmy do a Treze Tílias- to miasteczko, w którym osiedlili się emigranci austriaccy.
   Ludność rozmawia w dwóch językach- po portugalsku i niemiecku. Mieliśmy okazję zobaczyć dzień handlu bydłem . Tutejsi farmerzy prezentowali swoją trzodę. Poszliśmy to zobaczyć, a że zaczęło padać – to efekt był taki ,że cała wycieczka znalazła się po kostki w błocie. ;)                             Wieczorem zajechaliśmy do Fraiburga i tu mamy nocleg.
 

25 II 1990 Niedziela + 30 C

Jedziemy dalej- w kierunku Curytyby.
W trakcie jazdy mieliśmy postój przy punkcie sprzedaży jabłek z okolicznych sadów.Około godziny 16 –dojechaliśmy do celu. Cale popołudnie było przeznaczone na indywidualne zwiedzanie. Poszłyśmy zatem z Equimeri oglądać uliczki miasta. Większość sklepów i kawiarni zamknięta, ludzi prawie wcale nie ma na ulicach- trochę mnie to zaskoczyło, ale okazało się ,że rozpoczął się karnawał i większość mieszkańców wyjechała z miasta- słychać tylko rozkrzyczane megafony z odgłosami samby.
 

26 II 1990 Poniedziałek + 32 C

Drugi dzień karnawału. Niestety przez to wszystko co ciekawe do zwiedzania- zamknięte .

Kontynuowaliśmy zatem indywidualne zwiedzanie. Curytyba jest ładnym ,zadbanym, nowoczesnym miastem, choć również posiada część zabytkową. Tu podziwialiśmy ładne odrestaurowane fasady domów. Z tego co się dowiedziałam- w zimie (tu-lipiec, sierpień) pada tu śnieg. Nie jest to gruba warstwa, ale jest. Myślę, że to ciekawy widoczek- palmy pokrytej śniegiem.
 

 27 II 1990 Wtorek + 30 C

 
 
 
 Cóż za podróż ! Rano autobus przez dwie godziny pnąc się pod górę -wiózł nas przepięknymi górskimi serpentynami do miejscowości- Paranaqua (955m-npm ).
Tu zaskoczyła nas temperatura- bo + 41C ! Zjedliśmy krewetkowy obiad- specjalność tutejszej restauracyjki.
Następnie wsiedliśmy do pociągu , którym to odbyliśmy niezwykłą podróż po trasie Paranaqua-Curitiba.Trasa ta ciągnie się na długości 110 kilometrów. Pociąg bardzo powoli jedzie trasą górską, z licznymi zakrętami niemal przy samych skałach ( tory położone na występach skalnych i podtrzymywane metalowym rusztowaniem) , po trzydziestu mostach bardzo wysokich , wręcz na granicy przepaści ( najwyższy 55 metrów wysoki !)i pod trzynastoma tunelami.
Wrażenia z takiej podróży są wręcz nie do opisania- to trzeba przeżyć i widzieć! Nasz pociąg miał 20 wagonów, które ciągnęły trzy lokomotywy. Tak , więc jak początek pociągu był za zakrętem –to tył dopiero zaczynał ten zakręt – można było pomachać i pozdrowić pasażerów jadącym z przodu. Bardzo mi się podobała ta trasa –chętnie pojechała bym jeszcze raz.
 

http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=R_396u6ZAmo

 

28 II 1990 Środa +26 C

Jechaliśmy całą noc i pół dnia- wracamy do Rio. W połowie drogi bardzo mocno lał deszcz, ale jak zwykle -Rio przywitało nas swoim promiennym słońcem
Aby umilić nam czas podróży- organizator wycieczki włączył video na którym były uwiecznione urywki z naszej wyprawy. Miło było sobie przypomnieć i jeszcze raz zobaczyć odwiedzone miejscowości i miejsca.


 

1 III 1990 Czwartek +32 C

Dzień odpoczynku i słodkiego lenistwa!.
Equimeri zaglądała, ale była krótko- też jeszcze odsypia zmęczenie po podróży.


2 III 1990 Piątek +34 C

Dzień porządków.

Rano byłam na zakupach, potem wzięłam się za pranie , prasowanie i sprzątanie (bo trzeba było po dwutygodniowej nieobecności ).

Popołudniu zasiadłam do porządkowania pocztówek od Equimeri. Kupowała je niemal w każdej miejscowości, którą zwiedzaliśmy. I żeby –jedną, kupowała po kilka ! Mam więc niezły stosik do ułożenia i powpisywania dat.


4 III 1990 Niedziela +33 C
 Rano byłam na mszy w polskim kościele. Po- wróciłam do pensjonatu .
Nie lubię niedziel w pensjonacie- są okropnie przygnębiające. Pensjonat jest wyludniony - jest w nim cicho, głucho i pusto. Wprowadza w nastrój melancholii.



Pomyślałam , że nie opisałam jeszcze Rio.

Ktoś powiedział, ze urok tego miasta zaczyna się od X pietra wzwyż – i ja się z nim zgadzam.

Z góry widać cudowne położenie miasta- wśród gór i dolin, nad błękitnym oceanem, z licznymi plażami i zatoczkami. Budynki – ładne, nowoczesne ,liczne strzeliste wieżowce. Na horyzoncie wśród błękitu wody widać długą ciemną wstążkę- to most łączący Rio z Niteroj ( długi na 14 kilometrów). Słowem- piękne miasto! -„cidade maravilhosa”.


Ale schodząc do parteru poznaje się już inne detale życia tego miasta.
Na V tym piętrze dotrze do uszu ogromny huk samochodów, pisk kół, syreny karetek.

Czwarte piętro przywita odorkiem spalin samochodowych.

Trzecie pozwoli ujrzeć pośród wysokich bloków- małe domy z dykty, blachy, tektury , kamieni i desek. To domy faweli wciśniętych między góry. ( „fawelas” – „slums”) .

Drugie piętro przybliży obraz ulicy z mrowiem pędzących samochodów i przebiegającymi miedzy nimi pieszymi.

Pierwsze – pozwoli zobaczyć jak prędko i precyzyjnie wyrywa się torebki, zegarki , łańcuszki i znika za rogiem ulicy; jak łatwo wyciąga się nóż lub pistolet.

Parter- tu już jest się w zbiorowisku ludzi różnej karnacji ubranych w kolorowe stroje.

Idąc po dziurawym ,brudnym chodniku omija się ludzi śpiących na nim , czasami raczkujące po płachcie kartonu maleńkie dzieci .
 

 


Idąc tak ma się w podświadomości ,że można w każdej chwili spodziewać się napadu. Nie powinno się mieć przy sobie dużej ilości pieniędzy, ale nie posiadanie ich jest równie niebezpieczne, gdyż z tego powodu można zginąć- trzeba mieć w razie co na okup.
Domy są czarne lub pomalowane w bazgroły grafiti.
 Ulica dudni, trąbią klaksony, z daleka słychać syrenę karetki, z wielkim hałasem przejeżdża motor.

Obok przeszedł murzyn- napięcie rośnie bo to głównie oni napadają. Jest duszno od spalin i potwornie gorąco, słońce pali jak na patelni, jest + 41 C. (po szyi, plecach, łydkach, spływają strużki potu). Za rogiem czuć okropny odór- to szambo wylało, woda leci strumieniem wzdłuż ulicy – nikt się tym nie przejmuje, ktoś tylko położył dyktę aby móc przejść w miarę sucho na druga stronę ulicy. Hm.....- cidade maravilhosa.



 

Chyba lepiej wrócić na X piętro. Tu słońce tak nie pali, wieje lekki wiaterek który przynosi zapach oceanu, w dole widać cudowną zieleń palm i drzew, uroczo położone miasto , plaże, zatoczki, cudowny błękit oceanu.
I nad tym uroczym miastem rozpościera ramiona postać Chrystusa ...


http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=Co95p4JHcp4


5 III 1990 Poniedziałek +36 C


Nie powinnam w ogóle wychodzić w poniedziałki, tylko je przesypiać, przehibernować, nie wiem co jeszcze- te dni powinny nie istnieć!
Rano byłam w biurze , chciałam podzielić się wrażeniami, ale trafiłam na złe humory więc szybko z stamtąd uciekłam.
Poszłam więc do biura pani Ireny, lecz mnie nie wpuszczono; niestety była zajęta. Miałam nadzieję ,że porozmawiam z Nią na temat doktora i sposobu dotarcia do niego. Dzwoniłam później kilkakrotnie, ale za każdym razem byłam zbywana (- nie ma ;-na posiłku ; -nie wróciła ; -jest zajęta ; -wyszła )- miałam pecha , albo nie chce ze mną rozmawiać. Nie wiem co o tym myśleć.


6 III 1990 Wtorek + 34 C

Od rana chodzę nerwowa, jutro mam spotkanie z Dr Sinezjo , ale mam przeczucie, że On wymyśli coś aby przesunąć termin kolejnej operacji.

Nie mogę znaleźć sobie miejsca, wszystko mi z rąk wypada .

 

 7 III 1990 Środa + 35 C

 
 Trafiłam w dziesiątkę! Miałam słuszne złe przeczucia – zażądał wykonania badań kontrolnych krwi. Termin wstępny wyznaczył na 26 III !
Ale – to nie wszystko. W laboratorium szpitalnym dowiedziałam się że najbliższy wolny termin wykonania badań jest na – 28 III! A wyniki otrzymuje się po 8 dniach. ( KARAMBA! Drobny szczegół!) Za to w prywatnym laboratorium- proszę bardzo od ręki ale za taką cenę, że od razu usiadłam po jej usłyszeniu.

Spokojnie- to tylko Brazylia!  



8 III 1990 Czwartek + 32 C


W nocy słabo spałam.

 Myśli nie dawały mi spokoju. Przecież tu chodzi o termin operacji- jeśli badanie się przesunie to wszystko się przesunie, a mój czas jest teraz ograniczony( mam bilet powrotny ”otwarty”, ale ważny przez rok, a rok minie w sierpniu).

Poszłam więc zapytać co robić- do dziewczyn z mojego piętra z pensjonatu. I o radości ! znalazły dziewczynę, która pracuje w tym szpitalu w laboratorium ( tyle że nie w centralnym). Rozmawiałam z nią- obiecała mi pomóc. Uf...


9 III 1990 Piątek +34 C

Udało się!!! Mam termin na 16 III , a wyniki będą 23III. Super- zdążę z wyznaczonym terminem. Bardzo się cieszę- kamień spadł mi z serca.

13 III 1990 Wtorek +40 C


Cały dzień nie wyszłam ani na chwilkę na dwór- jest przeraźliwy upał. Siedzę przy stole na korytarzu , mam włączony wentylator i rysuje dla Andei. Andrea- jest studentką wydziału chemi i fizyki.
Często widzę ją uczącą się przy tym stole do bardzo późnych godzin nocnych , lub też i wczesnych -rannych. Jest wyjątkowo wytrwała. Kiedyś mówiła mi, że uczy się tak pilnie aby osiągać dobre wyniki, które przedstawia swojemu ojcu, który opłaca jej naukę na uniwersytecie.

Byłam na fejrze ( targ warzywno-owocowy) , wszystko znów zdrożało!  Kupiłam zatem niewiele.

Ostatnio mój portfel świeci pustkami, a inflacja mnie dobija.


15 III 1990 Czwartek + 40 C


Znowu nie wychodziłam, bo można roztopić się z gorąca.
Siedziałam wraz z Andreą w chłodnym korytarzu. Trochę rozmawiałyśmy, piłyśmy soczek z marakuji i uczyłyśmy się- ona fizyki, a ja portugalskiego. I tak czas nam powoli mijał.



Wieczorem dołączyła do nas Ana-Kristina -skrzypaczka, która przyniosła nam i poczęstowała gorącymi ,pysznymi chlebkami serowymi.
Im było później tym więcej osób się do nas dosiadało- przyszła Karla, Vera, Klaudia,Valeria( dentystka)
Debora( studentka psychologii)
Simoni ( również studentka)
Wieczór zrobił się całkiem wesoły i interesujący. Dziewczyny opowiadały przygody minionego dnia, trochę babskich plotek...
Z biegiem czasu towarzystwo się wykruszyło, poszło spać a my- ja i Andrea posiedziałyśmy jeszcze do godziny-2 rano.

16 III 1990 Piątek + 41 C

Dziś miałam mieć pobrana krew do badań laboratoryjnych, ale niestety- STRAJK !
Zastałam zamkniętą bramę szpitala.
A czas- leci!
 
 

19 III 1990 Poniedziałek + 35 C

Alleluja!!! SUKCES!!!!! Nareszcie udało się załatwić pobranie krwi w laboratorium!!!!
Rano musiałam jeszcze wyczaić doktora Sinezja na oddziale aby mi podpisał skierowanie. Trochę był zdziwiony ,że mi się udało załatwić wcześniejszy termin. (A od czego się ma przyjaciół!!!!! :) Dzięki Ci Boże za nich!!!)
Po szpitalu zajrzałam jeszcze do biura i wróciłam do pensjonatu na piechotę.


Godz. 21- NARESZCIE LEJE DESZCZ !!! Co za ulga!!!

 

20 III 1990 Wtorek + 30 C

Ana –Lucia ( siostrzyczka bezhabitowa) dała mi dziś bojowe zadanie- miałam napisać 86 zaproszeń dla wszystkich mieszkanek pensjonatu. W niedzielę odbyło się zebranie dotyczące organizacji małego wieczorku zapoznawczego dla wszystkich pensjonariuszek. Ostatnio zamieszkało dużo nowych osób.
Pisałam i pisałam ...aż napisałam ale po spojrzeniu na zegarek zdębiałam- była godzina 2,30 rano!. ( drobny szczegół) .

 21 III 1990 Środa + 32 C          INFLACJA!

 
 
Brazylia dziś ZWARIOWAŁA
Inflacja osiągnęła 200%
a dolar spadł z 80 kruzeiro na 30!



Popołudniu zadzwoniła do mnie Marysia- przepraszała mnie, że musi w tej sytuacji zrezygnować z dotychczasowej pomocy – opłacaniu wynajmu pokoiku w pensjonacie.


Co będzie dalej? Gdzie będę mieszkać? Z czego się utrzymam przy tych cenach?

 22 III 1990 Czwartek + 30 C

 
Rozmawiałam dziś z Aną-Lucią. Przedstawiłam jej swój problem z opłacaniem pokoju. Obiecała , że zapyta się przełożonej co robić w tej całej sytuacji.

Wieczorem odbyło się spotkanie pensjonariuszek. Były ciepłe bułeczki z parówką- tzw. Hot-dog –tu nazywany -caszoru kenci , popkorn – tu- pipoka i napój zrobiony z coli, wina z lodem. Było bardzo sympatycznie. To był dobry pomysł.
 

23 III 1990 Piątek + 30 C

 
 
Rano chciałam odebrać wyniki badań z laboratorium, ale niestety jeszcze ich nie było. Pielęgniarka z oddziału obiecała, że je odbierze. Dobre choć tyle!

Po powrocie do pensjonatu nigdzie nie wychodziłam. Jestem trochę skołowana tym wszystkim- czekam na operację(- zostały tylko dwa dni), -boję się jej okropnie; i nie wiem czy pozwolą mi nadal tu mieszkać, jeśli nie to gdzie miała bym wrócić po zabiegu?
 
 

24 III 1990 Sobota + 32 C

 
To już tylko jeden dzień dzieli mnie od następnej operacji!

Najpierw bardzo chciałam aby odbyła się jak najprędzej , a teraz na samą myśl trzęsę się jak galareta.

Czego się boje? – Wszystkiego. Samej operacji, narkozy ( po ostatnich przeżyciach mam uraz!) i samego efektu operacji.
 
 

25 III 1990 Niedziela + 35 C

Dziś o mało co by mnie napadli!

Rano pojechałam na mszę do polskiego kościoła. Aby tam dotrzeć- trzeba od przystanku autobusowego przejść przez zadrzewiony skwer. Gdy zaczęłam przez niego przechodzić zauważyłam zmierzające w moim kierunku trzy sylwetki mężczyzn( murzynów) , którzy w miarę zbliżania się rozdzieliły się okrążając mnie. To już dało mi znak do ostrożności. Ale wiedziałam, ze ucieczką nic bym nie wygrała, szłam więc pewnym krokiem do przodu. Ten który mnie mijał – zaczepił mnie słowami. Wiedziałam że to próba- chciał w ten sposób dowiedzieć się kim jestem- turystką czy brazylijską. Udałam pewną siebie ( choć pot lał mi się ciurkiem po plecach) i odburknęłam ,że -spieszę się na mszę i nie mam czasu . I przyspieszyłam kroku. To mnie uratowało ,bo oni na chwilę zawahali się i zatrzymali. A ja zdążyłam być już na ulicy i wmieszać się między przechodniów.
Ufff!!!! Następna lekcja życia w Rio.


Noc- chyba nie zasnę. Teraz już tylko liczę godziny do nadchodzącego czasu operacji.


-„ Boże, daj mi wewnętrzny spokój, abym przyjął rzeczy, których nie potrafię zmienić;

daj mi odwagę abym zmienił rzeczy, które mogę zmienić

i daj mi mądrość, abym rozróżnił pierwsze od drugich” CHRISTOPH OETINGER

 

26 III 1990 Poniedziałek + 34 C -dzień czwartej operacji


Już po- dzięki Bogu! Przebudziłam się dość prędko ( całe szczęście ,że po a nie w trakcie jak to było poprzednio!). Doktor Sinezjo tym razem wyciął mi jedno żeberko które wykorzystał do przeszczepu.
Anestezjolog zrobił blokadę nerwu, ale ona działała krótko i prawie zaraz po przebudzeniu poczułam ból dokuczający przy nabieraniu powietrza. Jego nasilenie zmniejsza się dopiero w pozycji siedzącej- tak więc siedzę teraz w fotelu i chyba zostanę tu na noc.
 

 

 

 

 

 27 III 1990 Wtorek + 35 C

Całą noc przekimałam na siedząco. Trochę mało to wygodna pozycja do spania, ale najlepsza jeśli chodzi o zmniejszenie bólu.

Dziś odwiedziły mnie moje przyjaciółki z pensjonatu- najpierw była Equimeri ,a potem przyszły Andrea i Debora!

 

29 III 1990 Czwartek +32 C

 
Trochę mi smutno. Zawsze jak mam czas na rozmyślania to bierze mnie melancholia ( nie cierpię melancholii!).
Wokoło jest pełno ludzi odwiedzających. Tak bardzo brak mi kogoś bliskiego koło siebie.

„...prosiłem o towarzysza, aby nie żyć samotnie, dał mi serce abym , mógł kochać wszystkich ludzi...”
 

30 III 1990 Piątek + 30 C

 
Ze szpitala odebrała mnie Ana- Lucia .
W pensjonacie niespodzianka- pokoik wysprzątany a na biurku różyczka.

Obiad zjadłam u sióstr, potem byłam u Any-Luci.
Rozmawiałam z nią na temat mojego zamieszkiwania . Pocieszyła mnie ogromnie, bo Naczelna zgodziła się abym dalej mieszkała bez opłat za pokoik. Mam tylko tego nikomu nie rozgłaszać. Ma się rozumieć!!!!! Boże- DZIĘKI!!!!!!!
Wieczorem dziewczyny z mojego piętra przyszły się przywitać ze mną i zobaczyć jak się czuję. Kochane koleżanki!
 

31III 1990 Sobota +30 C

 
Spanie jeszcze nie bardzo mi wychodzi w pozycji leżącej, więc ustawiłam sobie fotel tak by móc oprzeć nogi na łóżku i w tej pozycji –kimam.

...”dał mi niemoc , abym odczuwał potrzebę Boga”
 
 
 
 
 

3 IV 1990 Wtorek +28 C

 
Jeszcze jedna noc nieprzespana z powodu bólu- cholerka!  Powinno już przejść!


Byłam dziś na zakupach i szczęście całe ze Andrea pożyczyła mi torbę na kółkach bo nie dała bym rady donieść - jestem osłabiona tak okropnie ,że ledwo chodzę.

 

4 IV 1990 Środa + 30C

 

Byłam dziś w szpitalu na kontroli . Wszystko się komplikuje .
Doktor Sinezjo powiedział, że uważa wszystko za zakończone, natomiast Dr Roberto chciałby jeszcze coś poprawić. Oboje nie przepadają za sobą i Roberto powiedział ,że mógłby zrobić operację poza wiedzą Sinezja na innym oddziale.

Hm... nie podoba mi się ta cała sytuacja. Takie krycie się przed dr Sinezjem nie jest „bezpieczne”, może z tego wyniknąć niezła draka. Nie wiem jak to rozwiązać.
Najlepiej dyplomatycznie- ALE JAK?!!!

 

7 IV 1990 Sobota + 32 C

 
Bardzo smutny dzień. Wczoraj Marysia poprosiła bym do niej przyjechała i z nią była bo jej mąż jest w szpitalu z powodu wylewu. W nocy dzwoniła co godzinę do szpitala. Rano odebrała telefon z wiadomością o pogorszeniu się stanu , a po 15-tu minutach o śmierci.


Wieczorem o 16-tej odbył się już pogrzeb( trochę mnie to zaszokowało, że zaraz tego samego dnia!).

8 IV 1990 Niedziela Palmowa + 30 C

Przed mszą ksiądz poświęcił ścięte gałązki palmy - każdy uczestnik mszy otrzymał jednej gałązce i szedł z nią w procesji do kościoła.
 
Wieczorem na moim piętrze dziewczyny tak się rozgadały, że spać poszłam dopiero po 2 nad ranem. To moje piętro jest niesamowite- wystarczy że jedna usiądzie przy stole na korytarzu a już zaraz wokoło jest cała gromadka.
 

11 IV 1990 + 35 C - wizyta u Profesora

 
Dziś odbyła się wizyta u Profesora Pitanguy.
Od personelu szpitala dowiedziałam się, że Profesor obecnie jest w Rio de Janeiro.
O godz. 17 wraz z Panem Radcą stawiliśmy się w prywatnej klinice Profesora. Czekaliśmy na przyjęcie ponad godzinę.
Gdy wreszcie poprosiła nas sekretarka byliśmy zmarznięci jakby wyjęto nas z zamrażalnika( wszystko z powodu klimatyzacji nastawionej na mocne chłodzenie).Siedząc tak i czekając jeszcze – zastanawiałam się nad celem i przeznaczeniem tak intensywnego „mrożenia” pacjentów w poczekalni. Może zimno konserwuje urodę?

Gdy weszliśmy do gabinetu – Profesora nie było.
Zza lekko uchylonych drzwi usłyszałam rozmowę z sekretarką. Pomimo przyciszonych głosów- zrozumiałam iż moja wizyta jest zaskoczeniem dla Profesora, i że wszystkie dokumenty dotyczące mojej osoby i przeprowadzonych operacji są w szpitalu miejskim.
Tak więc Profesor nie miał zielonego pojęcia kto do niego przyszedł.
Gdy wszedł do gabinetu- przywitał nas promiennym uśmiechem i słowami
- Bom dia! ( dzień dobry!).

- Tudu bem? ( wszystko dobrze?)

- Tudu ( wszystko- stała regułka)

- Ewa –Poloneza? ( Ewa- Polka?)

- Sim (tak)

- O! Muito meliorou ( o! dużo się poprawiło! Lepiej wyglądasz!)
 
Po tym optymistycznym wstępie nastąpiła mała ceremonia wręczenia symbolicznego prezentu – no i koniec wizyty.


Głupio się po tej wizycie czuję.


13 IV 1990 Wielki Piątek  



Rano w kaplicy pensjonatu odbyła się msza dla wszystkich pensjonariuszek. Potem pensjonat się wyludnił, większość pojechała do swoich rodzin. Zostałam ja i mała garstka dziewczyn. Karla zostawiła mi klucz do swojego pokoju, abym mogła korzystać z jej telewizora. Miałam mnóstwo czasu, więc się tam rozgościłam z koszykiem owoców i tak obejrzałam- „ Dzień w którym umarł Chrystus”, „Piotr i Paweł”, a o godz. 23 „Quo Vadis” na który dosiadły się jeszcze Simoni i Ana –Lucia.


14 IV 1990 Wielka Sobota + 30 C

 
Rano pomagałam przygotować „jajka niespodzianki”, które miały być deserem na poczęstunek w niedzielę. Bardzo mi się ten pomysł spodobał.
Skorupki jajek ( takie jak do wydmuszek, tylko ze wnętrze było usunięte poprzez ścięcie czubka) były napełniane masą budyniową o różnym smaku- czekoladową lub waniliową. Potem były wstawiane do lodówki do zastygnięcia, a następnie pakowane w kolorowe papierki i zawiązywane wstążeczką.

Popołudniu pojechałam do Marysi. Niewiele rozmawiałyśmy, ale mogłam Jej potowarzyszyć swoją obecnością. Obejrzałyśmy film na video.



 

 15 IV 1990 Niedziela –WIELKANOC

 
 
ELE RESSUSCITOU COMO DISSE. ALLELUJA! ( ON ZMARTYCHWSTAŁ JAK POWIEDZIAŁ )


Rano byłam na mszy na Botafogo.
Po powrocie poszłam do pensjonatu  na świąteczny obiad w którym brały udział siostry i pensjonariuszki. Obiad był w formie szwedzkiego stołu. Na deser były „jajka niespodzianki” które każdy wybierał z wielkiego kosza. Potem były konkursy, zabawa.

 
 

16 IV 1990 Poniedziałek + 35C

Tutaj nie obchodzą święta wielkanocnego w poniedziałek- jest już po świętach.
Pensjonat znowu tętni normalnym życiem.

19 IV 1990 Czwartek +25 C

Wczoraj wieczorem Rio zaczęło pływać z powodu hektolitrów wody jakie spadły wraz z ogromną ulewą.
Woda spływająca z gór rwała potokami po ulicach zalewając w wszystko co miała po drodze, a że kanały do odprowadzania wody od dawna są niedrożne , więc wody było co niemiara.

Skutki tego były tragiczne! Domy z fawel pozapadały się, a wg wiadomości w TV zginęło 5 osób pod gruzami.
Tunel „Rebousas” ( 4 kilometry) był przeładowany stojącymi w korku samochodami, pomiędzy którymi wśród spalin biegły kobiety z dziećmi, które chciały wydostać się na zewnątrz tunelu.

Wieczorem deszcz ustał, więc ekipy sprzątające ulice zabrały się do pracy, tylko że ich sprzątanie polegało na zmiataniu śmieci i mułu który naniosła woda wprost do kanału! Nic dziwnego ,że są niedrożne!


 

 20 IV 1990 Piątek +23 C

 
Byłam dziś w prywatnym gabinecie pewnego doktorka (Japończyka), który specjalizuje się w przeszczepianiu włosów, w tym również i rzęs. Doktor Sinezjo dał mi ten adres. Niestety ów doktor poinformował mnie iż w moim przypadku taki zabieg jest niemożliwy do wykonania.

Zapytałam go jednak o cenę takiego zabiegu, a po usłyszeniu jej przytrzymałam się aż brzegów krzesła bo myślałam,

że spadnę z wrażenia- 7 000 $!
A tak nawiasem mówiąc- doktor Sinezjo uważa, że mnie na to stać? !!
 
 

 21 IV 1990 Sobota +28 C

KONCERT NA MARACANA
 
 
 

Dzięki Deborze byłam dziś na cudownym koncercie Paula MC Cartneya, który to odbył się na stadionie Maracana.

Wyruszyliśmy o godz. 16,30 – Ja ,Debora , jej chłopak, Karla i Vera. Koncert miał się zacząć o 21,30, ale przezorniej było być wcześniej, tym bardziej, że mieliśmy być na murawie na dole stadionu( bliżej sceny). O godz.21 nad stadionem przeleciał helikopter, okrążył go 5 razy i odleciał. Łatwo można było się domyślić, że w środku był Paul.
O 21 ,30 zgasły wszystkie światła a na ogromnych ekranach ukazały się archiwalne kroniki z pierwszych występów zespołu Beatles, a z głośników popłynęła muzyka lat 60-tych. Potem spuszczono ogromną czerwona zasłonę i na scenę wbiegł Paul MC Cartney. Zaczął się show. Całe trzy godziny cudownego widowiska. Każda piosenka z inną oprawą graficzną- wybuchy kolorowej pary ,światła laserowe, inne tło... wszyscy wyśmienicie się bawili, wspólnie śpiewając i tańcząc. Wspólnie bawiły się trzy pokolenia- to było cudowne!

 
 

 23 IV 1990 Poniedziałek +30 C

 


Ale zwariowany dzień !
Wszystko z powodu awarii i braku wody w pensjonacie. Wszyscy biegają z kubełkami na drugą stronę ulicy. Nie ma ani do picia, ani do mycia!



26 IV 1990 Czwartek +28 C



Od paru dni jestem u Marysi. Codziennie rano wracam na parę godzin do pensjonatu. Robię zakupy, załatwiam codzienne sprawy. Potem znowu wracam do mieszkania Marysi. Lubię spędzać z nią czas. Zawsze cos ciekawego oglądamy albo na TV albo na video z wypożyczonej kasety lub rozmawiamy.


27 IV 1990 Piątek + 26 C

 
Equimeri zaproponowała mi kolejną wspólna wycieczkę. Zgodziłam się bez wahania. Jutro wyjazd.  !!!!!!!!!!!
 

28 IV 1990 Sobota +30 C

 
Wyruszyliśmy o 7 rano. Jedziemy autokarem wraz z zorganizowaną grupą wycieczkową.
Dziś zwiedzaliśmy:
São João del Rei –miasto w stanie Minas Gerais- 53,3 tys. mieszkańców (1980). Założone pod koniec XVII w. 1831 uruchomiono pierwszą kopalnię złota. Ośrodek górniczy, eksploatacja rud manganu, cyny, złota, uranu. Zakłady przemysłu metalurgicznego (huta cyny), spożywczego, włókienniczego. Zabytki: kościoły São Francisco (1774-1809), Nossa Senhora do Pilar (XVIII w.), Karmelitów (1733-1782).


Tiradentes – nazwa miasta pochodzi od brazylijskiego bohatera- rewolucjonisty Pedra II Joaquina Jose da Silva Xaviera zwanego jako Tiradentes(1748-1792 pułkownik, rewolucjonista, bohater narodowy Brazylii. Od 1788 organizator spisku republikańskiego w stanie Minas Gerais przeciwko panowaniu Portugalczyków w Brazylii. 1789 aresztowany, 1792 stracony w Rio de Janeiro.) „wyrwiząb”- gdyż bywał też i dentystą.




Barbacena - miasto w północnej części pasma Serra da Mantiqueira (Wyżyna Brazylijska), w stanie Minas Gerais. 119 tys. mieszkańców (1990). Otrzymała prawa miejskie w 1840. Ośrodek handlowy regionu rolniczego (uprawa kukurydzy, manioku) i hodowli bydła. Przemysł włókienniczy i spożywczy. 

29 IV 1990 Niedziela +25 C


Zwiedziliśmy:
OURO PRETO
-czarne złoto.



Nazwa wzięła się z wydobywanego złota, które wystawione na działanie powietrza stawało się czarne, ponieważ zawierało domieszkę srebra. Miasto to położone jest na wysokości 1000 m. Dziś 56-tysięczne, jest bez wątpienia perełką sztuki kolonialnej i nie ma sobie równych wśród pozostałych zabytkowych miast kolonialnych, rozrzuconych po terytorium stanu Minas Gerais.

Ouro Preto przewyższa inne miasta Brazylii w każdym szczególe - jednorodnością barokowej architektury, kościołami, genialnymi dziełami Aleijadinha (Antonio Francisco Lisboa), muzeami.


 We wschodniej jego części stoi jedna z najstarszych (1701-1704) oraz najbogatszych w złocenia i ozdoby kaplic - Capela do Padre Faria. Ciekawym zabytkiem na szlaku jest wzniesiona w latach 1742-1749 przez czarnych niewolników dla ich potrzeb Igreja de Santa Efigênia dos Pretos (kościół św. E. Opiekunki Czarnych).
 

Jest to zdecydowanie najskromniejszy pod względem ilości złoceń tutejszy obiekt sakralny, ale niemający sobie równych w bogactwie dzieł sztuki. Autorem umieszczonego na zewnątrz kościoła posągu Nossa Senhora do Rosário (Matki Boskiej Różańcowej) jest Aleijadinho( mały kaleka).


Bliżej centrum stoi zaprojektowany przez ojca Aleijadinha, Manuela Francisca Lisboę, zbudowana w latach 1727-1770 Igreja NS da Conceição de António Dias (kościół Niepokalanego Poczęcia NMP). W tej właśnie świątyni, w pobliżu ołtarza Boa Morte (Dobrej Śmierci) jest pochowany sam Aleijadinho.


 Zaraz obok, przy Rua Dom Silvério 108, znajduje się udostępniana codziennie do zwiedzania turystom kopalnia Encardideira. Właścicielem kopalni był Chico-Rei, afrykański wódz plemienny, sprowadzony do Ouro Preto w charakterze niewolnika. Zdołał on jednak wykupić wolność, a następnie zapłacić za wolność wszystkich członków swego plemienia. Złoto wydobywane w kopalni Chico-Rei przeznaczano także na budowę Igreja de Santa Efigênia dos Pretos.
Igreja de São Francisco de Assis (kościół św. Franciszka z Asyżu), w niewielkiej odległości (na zachód) od świątyni Igreja NS da Conceição de António Dias, jest najokazalszym przykładem brazylijskiej sztuki kolonialnej i ustępuje pięknem jedynie rzeźbom Dwunastu Apostołów w Congonhas. Cała zewnętrzna elewacja to dzieło Aleijadinha, a malowidła wnętrza wykonał długoletni współpracownik rzeźbiarza, Manuel da Costa Ataíde. Przy kościele działa także muzeum poświęcone życiu i twórczości Aleijadinha.






 W dawnej siedzibie władz miasta, na Praça Tiradentes (niegdyś więzienie), mieści się Museu da Inconfidência, między innymi ze zbiorami dokumentującymi spisek Inconfidência Mineira. W muzeum można obejrzeć także grób Tiradentesa, narzędzia tortur i znaczące dzieła Ataíde i Aleijadinha. Również na Praça Tirandentes stoi dawny pałac gubernatora, w którym obecnie mieści się Escola de Minas (Szkoła Górnicza) i muzeum z ciekawymi ekspozycjami dotyczącymi metali i mineralogii.



Wyroby z "kamienia mydło"


Na północny zachód od Praça Tiradentes wznosi się zbudowana w latach 1766-1772 kolejna zabytkowa świątynia, Igreja NS do Carmo, będąca owocem zbiorowego wysiłku wielu lokalnych artystów, z wieńczącą dzieło fasadą dłuta Aleijadinha. Sąsiednie Museu do Oratório posiada fantastyczną kolekcję pięknie wyeksponowanych oratoriów (nisz z wyobrażeniami świętych przepędzających moce piekielne). Matriz de NS do Pilar (kościół parafialny NMP od Kolumny), jeszcze dalej na południowy zachód, szczyci się 434 kilogramami złota i srebra, zużytymi do pokrycia ornamentyki i jest jednym z najwspanialszych przykładów sztuki sakralnej w Brazylii. ”(Zaczerpnięte z:pascal.onet.pl)




CONGONHAS do CAMPO




 Wcześniej opisywany Aleijadinho chorował na trąd co spowodowało ,że obumarły mu palce. Jego arcydziełem jest seria rzeźb, które wykonał będąc już starym człowiekiem w tymże sanktuarium w miasteczku położonym w pobliżu Ouro Preto. Wyrzeźbił w kamieniu zwanym kamieniem mydło- dwanaście ponadnaturalnej wielkości figur przedstawiających biblijnych proroków które                                   to  zostały umieszczone wokół tarasu przed kościołem.

Poniżej kościoła znajduje się 6 kapliczek z drewnianymi rzeźbami , ze scenami z życia Chrystusa. Rzeźby te mają rysy azjatyckie ze skośnymi oczami. 




 BELO HORIZONTE




- miasto u stóp gór Serra do Espinhaço( 2091 tys. Mieszkańców)
Jeden z głównych ośrodków gospodarczych i kulturalnych w kraju. Posiada rozwinięty przemysł włókienniczy, metalowy, spożywczy. W okolicy miasta eksploatuje się rudy żelaza, manganu, cynę i złoto. Siedziba 2 uniwersytetów. Ważny węzeł drogowy i lotniczy.
Posiada nowoczesny układ urbanistyczny, liczne nowoczesne budowle projektowane przez najsłynniejszych architektów południowoamerykańskich (O. Niemeyera i L. Costę).

Tu nocujemy.

 

 

30 IV 1990 Poniedziałek + 28 C

 

 

Miasto- Sabará

Tu oglądaliśmy piękny kościółek pod wezwaniem –„ Igreja Nossa Senhora do O”
To oznaczenie „o” jest skrótem wskazującym na : np. o wspaniała, o piękna, o królowo...

Następnie udaliśmy się obejrzeć grotę - Gruta de Maquine
 
 
 
Jest to grota w której prawdopodobnie mieszkał pra- człowiek. Dla sprawdzenia warunków i możliwości życia w niej- grupa naukowców przebywała w niej przez okres 3 lat. Grota jest przestronna, również bardzo ładna z licznymi stalakmitami i stalagmitami. W okresie deszczowym woda zalewa ją do połowy jej wysokości.
 



1 V 1990 Wtorek + 25 C 

 
Rano zwiedziliśmy Belo Horizonte. Byliśmy na wzgórzu na którym Papież Jan Paweł II - podczas swojej pielgrzymki do Brazylii odprawiał mszę świętą.
O godzinie 20 byliśmy już z powrotem w Rio de Janeiro.

 
 

2 V 1990 Środa +30 C

 

Znowu kursuję do szpitala.
Niestety Dr Roberto był nieobecny, zastałam tylko Dr Sinezja .
 
Muszę zatem przyjść w przyszły poniedziałek.
O cierpliwości!!!!

6 V 1990 Niedziela +28 C

 
Od trzech dni mieszkam u Marysi.

Dziś pojechałyśmy do klubu Polonii , gdyż odbyła się tam uroczysta akademia z okazji obchodów 3 maja. Rozpoczęła się hymnami- brazylijskim i polskim. Następnie dzieci mówiły wiersze , a dorośli uwieńczyli uroczystość kilkoma piosenkami.
 
 




Na mszę poszłam wieczorem do kościółka usytuowanego blisko pensjonatu.
Msza trochę przypominała mi mszę młodzieżową w Sopocie; był zespół młodzieżowy,
 który grał i śpiewał. Wywołało to wspomnienia
 i smutna refleksję- „to co było minęło, to co było nie wróci...”


7 V 1990 Poniedziałek +31 C         

Znowu byłam w szpitalu na rozmowie w sprawie ustalenia terminu zabiegu( małej poprawki).
 Dr Roberto stwierdził, że może za dwa miesiące.. .
Tym razem to już powiedziałam iż mój limit czasowy dobiega do końca i że aż tyle nie mogę czekać. Robertowi to się nie podobało, ale w ostateczności powiedział, że mam przyjść w środę. Nie wiem czy mam się cieszyć...
 

 8 V 1990 Wtorek +28 C

 

 Cały dzisiejszy dzień miałam zajęcie - Ana Lucia dała mi płócienne serwetki i specjalne farbki abym przyozdobiła je różnymi motywami. Namalowałam- pomarańcze, jabłuszka, winogrona, kurkę z jajkami...






 Trochę to mozolne, ale udało mi się wyśmienicie. Rozciągnęłam linkę wzdłuż pokoiku i na niej rozwiesiłam serwetki do wyschnięcia. Gdy zajrzała Equimeri- wyraziła słowa uznania patrząc na moje „dzieło” .

Dzień jeszcze upalny, ale wieczorem i nocą można już odetchnąć rześkim powietrzem !
Jakaż to ulga po tak długim okresie upałów i dusznych dni! Wieczorem z przyjemnością siedzę w oknie i wdycham chłodne powietrze.



 9 V 1990 Środa +25 C

 
Znowu byłam w szpitalu i znowu nic nie osiągnęłam.
 Mam przyjść w poniedziałek.
 Tracę cierpliwość...
 
Popołudniu wraz z Panią Alicją Felczak( znajomą z klubu polonijnego) byłam na spotkaniu z charakteryzatorem z TV Globo z Panem Stanisławem Rzepeckim . Przykleił mi rzęsy i wykonał makijaż obu oczu – efekt zaskakujący! Zupełnie inne oczy! Gdy wróciłam z tym makijażem do pensjonatu -dziewczyny z mojego piętra nie mogły się nadziwić. Teraz muszę się tego nauczyć.

 
 

13 V 1990 Niedziela +24C

 
Byłyśmy tzn.- ja , Equimeri i Marysia na jednodniowej wycieczce tu nazywanej –Domingueira . Rano zaspałam, ale na szczęście Equimeri wyciągnęła mnie na czas.
Zdążyłyśmy na umówione miejsce postoju autokaru.
 
 
 
 
 Najpierw zajechaliśmy do Cabo Frio . Zwiedziliśmy tu kościół – Nossa Senhora dos Anjos
 
 
oraz fort świętego Mateusza –„ Fort de Sao Matheus”
 
 
 
 

 

14 V 1990 Poniedziałek +28 C

 
Padam ze zmęczenia!
Rano byłam w szpitalu- musiałam w końcu ustalić datę ostatniej operacji.
Dziś się zawzięłam! Musieli ją ostatecznie podać!
No i mam- 11 czerwca! ( kurcze za miesiąc! ) Potem pojechałam do biura aby zadziałać coś w stronę mojego powrotu do Polski. Jest ciężko, ale powoli (mam nadzieję) coś się załatwi.
Wiem już , że muszę mieć wizę argentyńską bo może przyjdzie mi poczekać tam kilka dni z powodu niesolidności rosyjskich linii lotniczych- a takimi musze niestety wracać.
Oj podrepczę do biura nie raz.....

 

15 V 1990 Wtorek +26 C


 Byłam w biurze, ale nic nie załatwiłam.
Pojechałam więc do Marysi i zostałam u niej na noc.






16 V 1990 Środa +25C


Rano byłam w szpitalu, ale tam dzisiaj był istny kocioł.
Jedna z pielęgniarek odsyłała ludzi do domu, operacje też były odwołane.Podejrzewam, że sam Profesor miał dziś operować. Zmyłam się z stamtąd prędko. Po drodze do pensjonatu zajrzałam do biura- ale nic się nie posunęło do przodu w sprawie mojej wizy.
    O godz.12 poszłam na obiad do sióstr, potem porobiłam trochę porządków w pokoju
 i około 16- pojechałam do Marysi.


18 V 1990 Piątek


Equimeri znowu zabrała mnie na wycieczkę!  Jak dobrze!
Trasa znowu wiodła po pięknych górskich serpentynach.
Około południa zajechaliśmy do Sao Lourenco – miasteczka uzdrowiskowego
 ( coś w rodzaju naszej polskiej np. Kudowy Zdrój).
  Tu byliśmy na spacerze po pięknym parku w którym znajdują się zdroje (studnie) wód mineralnych bogatych w sole litu, manganu, potasu, magnezu, sodu, wapnia...
Wieczorem temperatura spadła do +9 C i zrobiło się zimno! Equimeri nie bardzo służyła ta duża obniżka temperatury, natomiast ja odetchnęłam uwolniona od męczących upałów Rio.

 

19 V 1990 Sobota +20 C 

 
Rano poszłyśmy jeszcze raz na spacer do parku, bo bardzo nam się spodobał. Po drodze napotkałyśmy stadko gołębi, które jak tylko dałam im cos do jedzenia- obsiadły mnie całą!
Wyglądałam jak eksponat z „Ptaków” Hickoka. Po objedzie pojechaliśmy obejrzeć inną bliźniaczą miejscowość uzdrowiskową- Caxambu.



 
 
 
 
 

 20 V 1990 Niedziela godz.6 rano +9 C -godz12 +20 C

 

Około 14 tej wyruszyliśmy w drogę powrotną.
Autokar co chwilę pochylał się na kolejnym zakręcie a wszyscy wołali – O! kurwa!( –O zakręt!)
Po około godzinie tych pseudoprzekleństw miałam już dość i wyjaśniłam przez mikrofon całej wycieczce co owo słowo znaczy w języku polskim.
 Reakcja- o ironio!-wszystkim się to podobało!
I od tego momentu co zakręt wołali- O! Ku...- ups- POLONEZA!
Cały autokar pękał ze śmiechu. Pod koniec podróży wybrano mnie -MISS SYMPATIA!
( chyba te zakręty się do tego przyczyniły)


21 V 1990 Poniedziałek +26C

No tak- to co przyjemne zawsze szybko się kończy i przychodzi kolejny –poniedziałek!
Dzisiaj przywędrowałam ponownie do Sao Paulo( na jutro mam wyznaczony termin wizyty w protezowni). Rano kierowca biura handlowego pomógł mi kupić bilet i wystartować z rodowiarii. Po sześciogodzinnej podróży autobusem dojechałam do Sao Paulo (+ 12C). Tu odebrał mnie kierowca ambasady. Wieczór spędziłam bardzo sympatycznie wraz z małżeństwem pracującym tu już od roku.
W nocy nie mogłam zasnąć- pokój( w ambasadzie) w którym mnie ulokowano był bardzo zimny i ponury. Włączyłam dmuchawę aby trochę ogrzać powietrze, ale robiła więcej hałasu niż dawała ciepła. Całe szczęście, że dostałam dodatkowy koc( co dwa to nie jeden!).
Umyłam się i trochę szczękając zębami z powodu zimna wsunęłam się pod zimne koce. Leżąc tak sama w tym zimnym pokoju przypomniał mi się mój pokoik w domu – moje łóżko, mruczący kot, blask księżyca przez okna...- a tu okna zabarykadowane deskami jak w piwnicy -z metalowymi zabezpieczeniami. Zrobiło mi się bardzo smutno, tęskno...

 

22 V 1990 Wtorek + 4C

 
 
Pomimo dwóch kocy trochę zmarzłam. Sama sobie byłam temu winna , bo około trzeciej nad ranem wyłączyłam dmuchawę bo bardzo hałasowała. Wybrałam ciszę w zamian za mało przyjemny poranny chłód. Dla zabicia czasu włączyłam video z kasetą z filmem -„Seksmisja"

Około 10 byłam zawieziona do protezowni. W porze tzw. obiadowej pobiegłam do baru ale ku mojemu zaskoczeniu nie mieli ciepłej herbaty, zamówiłam więc kawę i kawałek czegoś co przypominało pizzę. Po paru łykach gorącej kawy poczułam się o niebo lepiej.
Miałam godzinkę czasu , wiec wybrałam się trochę pooglądać wystawy i zwyczajem pustokieszeniowca podziwiać towar w sklepach nic nie kupując.
Popołudniu byłam ugoszczona pysznym obiadkiem przez samego P. Konsula.
Wieczór znowu- samotny.
Zauważyłam, że ktoś dołożył mi jeszcze jeden koc. Spałam więc pod trzema kocami i nareszcie było mi ciepło!


23 V 1990 Środa +2C


Autkar był w połowie pusty, więc rozsiadłam się na dwóch fotelach. Było bardzo zimno!
Zapięłam szczelnie kurtkę i zwinęłam się w kłębek. Mgła na szosie była podobna do gęstego mleka.
Po około dwóch godzinach zaczęło pokazywać się słońce i pomału robiło się ciepło .
Gdy autobus zjechał z gór temperatura wzrosła do 20C. Do Rio zajechałam o 14,45.


24 V 1990 Czwartek +24C


Z wielką przyjemnością w ciepełku odespałam dwie lodowate noce z Sao Paulo.

 Potem zabrałam się za porządki. Popołudniu zabrała mnie Marysia do siebie. Zjadłyśmy kolację i oglądałyśmy albumy ze zdjęciami – były szalenie interesujące.




25 V 1990 Piątek +25 C


Rano dowiedziałyśmy się ,że jest strajk metra. Autobusy przeładowane ludźmi do ostatniej nitki . W związku z tym całym cyrkiem -Marysia podwiozła mnie do pensjonatu taksówką.

Miałam dziś zadanie bojowe, bo musiałam posortować ciuszki i odłożyć te których nie wezmę ze sobą. Musze zmieścić się w limicie 20 kilogramów- tylko tyle można wziąć ze sobą na pokład samolotu, a za to co jest powyżej tej wagi trzeba płacić (tzw. nadbagaż).
Wyładowałam wszystko z szafy i z przerażeniem stwierdziłam, że przez te parę miesięcy nazbierała się niezła kupka. Sporo dostałam, trochę kupiłam i tak się uzbierało.

Popołudniu wraz z Marysią wybrałyśmy się do kina na filmie „Sprawy rodzinne” z Dustinem Hoffmanem i Seanem Connerym.




29 V 1990 Wtorek +26 C

Aż do dzisiaj mieszkałam u Marysi,  rano wróciłam do pensjonatu bo muszę  pokazać ,że nadal tu jestem i mieszkam .No i trochę się już stęskniłam za dziewczynami z piętra.
Equimeri przybiegła do mnie od razu jak tylko mnie usłyszała.
Zapytała mnie czy chciała bym wybrać się z nią znowu na wycieczkę.
Wiadomo , że TAK! Mam się zatem szykować na pierwszego czerwca !
Ta Equimeri jest niesamowita!

1VI 1990 Piątek +26C



No to znowu jedziemy!!!
W planie- zwiedzanie parku - ITATIA  

2VI 1990 Sobota +28C

  Wczoraj park  zwiedzaliśmy i oglądaliśmy z okien małego minibusu. Przez 4 godziny- autobus krążył po bardzo wąskich i stromych dróżkach.  Potem zwiedziliśmy muzeum fauny tutejszego parku.

Dziś  już byliśmy w Campos do Jordao . Tu oprowadzono nas po pałacu, a potem oglądaliśmy uliczki bardzo uroczego miasteczka. Architektura jak z Austrii ,aż trudno uwierzyć ,że to Brazylia!




 










 

3VI 1990 Niedziela


 

Rano pobiegłam na mszę (nikt więcej z wycieczki się nie wybierał), Equimeri zostawiłam tylko karteczkę aby wiedziała gdzie jestem. O godz. 7,30 autokar wystartował w trasę. Po półtoragodzinnej jeździe autobus zajechał do miasteczka- Ilhabela.

 

 

Equimeri i ja





 

 

 Tu- spotkała nas bardzo miła atrakcja- przeprawa stateczkiem na wysepkę. 
Trochę pospacerowaliśmy chłonąc uroki tego miejsca.

Po około godzinnym spacerze ponownie stateczkiem przeprawiliśmy się przez wodę z powrotem. 
Obiad jedliśmy już w miejscowości –Ubatuba.

Wieczorem  odwiedziliśmy jeszcze Paraty- to maleńkie miasteczko
 mające 400 lat.





Niestety nie było możliwości  długiego zwiedzania, gdyż czekała nas droga powrotna.
 Do Rio przyjechaliśmy dość późno- o 23.10 , na szczęście kierowca autokaru był tak miły ,że podwiózł nas do dzielnicy - Botafogo, skąd wzięłyśmy taksówkę. Tak więc przed 24 byłyśmy już w pensjonacie.

 4 VI 1990 Poniedziałek

 
 
Byłam w biurze, bo musiałam złożyć wniosek o wizę argentyńską.
Trochę kosztowna.
 Miałam też w planie rozmowę na temat mojej kolejnej operacji,
ale w biurze zastałam niezbyt dobrą atmosferę, więc wycofałam
się szybko.
 Trudno – jakoś sobie sama poradzę, może poproszę Anę- Lucję...

 

5 VI 1990 Wtorek

 
Ale świat jest mały... Na obiedzie u sióstr dziś trochę tłoczno . Chyba mają
jakiś swój zjazd. Jedna z nich  mówi troszkę po polsku ( podobno studiowała z
polskimi siostrami ) ! No proszę!
 


6 VI 1990 Środa

 
Leje jak z cebra! Gdyby nie feira( targ) to została bym w łóżku cały dzień .
Kupiłam tylko 1  ananasa i pomarańcze . Poszukałam względnie tanich tj. 12 sztuk
po 30 kruzejro. Reszta była od 60 kruzejro wzwyż. Okropne ceny!
Popołudniu Marysia zabrała mnie do siebie. Urządziłyśmy sobie  wieczór filmowy i
na video obejrzałyśmy 3 filmy .
 
 

7 VI 1990  Czwartek

 

Rano wróciłam do pensjonatu. Cały czas leje deszcz i nastraja ogólnie mało
pozytywnie!  Po głowie  kłębią  się myśli o czekającym mnie kolejnym pobycie
w szpitalu i związanym z nim poczuciu osamotnienia ( to jest gorsze od bólu
fizycznego). Wiem, ze to przeminie, ale takie chwile ciągną się w nieskończoność.
Br.....
 
 
 

Wieczorem przyszła do mnie Ana- Lucja. I całe szczęście, bo chyba zapadła bym się
zupełnie w krater rozpaczy. Porozmawiałyśmy trochę. Ana obiecała porozmawiać z
Deborą( -może zgodzi się pojechać ze mną do szpitala w poniedziałek).
 
 


6 VI 1990 Piątek

Rano rozmawiałam z Deborą- obiecała, że pojedzie ze  mną w poniedziałek.
Kamień spadł mi z serca!   Equimeri- też chciała mi towarzyszyć, ale zdecydowanie wolę
towarzystwo Debory, gdyż jest osobą opanowaną . Equimeri zbyt szybko się irytuje.
Musiałam jej delikatnie odmówić. Ale obawiam się, że i tak przyjedzie. 
 
 

9 VI 1989 Sobota

 
Co za długi dzień! Dzień ma aż 24 godziny...
Godzina ma aż 60 minut...
Każda minuta ma aż 60 sekund...
Nie ma nikogo na moim piętrze - siedzę sama i liczę prawie każdą minutę.
 Rano zajęłam się sprzątaniem, ale poszło mi to szybko, bo ile czasu może zająć
sprzątanie 10 m²?
Potem uszyłam wdzianko dla maskotki – Pierra, która dostałam od Debory. Kiedy tak siedziałam i dziergałam do mojego pojniczka
 po raz PIERWSZY! Przyleciał złoto- zielony koliber. !!!
 
 



 
 
Taki sam pojniczek jest na oknie Equimeri. Nie raz obserwowałam jak podlatywały
do niego kolibry. Dziś przyleciał do mojego! Niestety był krótko- nie zdążyłam
zrobić mu fotki. Ale się ucieszyłam!
Wieczorem poszłam na portiernię pochwalić się Anie Lucji. Czas minął nam szybko-
zasiedziałam się aż do zamknięcia drzwi, czyli do 24.



 
Ana Lucia
 


10 VI 1990 Niedziela + 24 C


         Rano obudziły mnie wystrzały! Huk straszny! . 
Wyskoczyłam na korytarz by się dowiedzieć, co się dzieje. .
A to tylko COPA 90! Czyli rozpoczęły się rozgrywki piłki nożnej...
Tylko! Caramba!

 
 
 
 
 
 
 
 Aby było weselej, co chwilę słychać ryk trąby przypominający
odgłos słonia, byka czy też łosia na rykowisku. Hałas jest okropaśny! Zatkałam
uszy watą, ale na niewiele to się zdaje.
 Popołudniu- ryk jeszcze większy, bo wygrali ze Szwecją 2:1. Walą tak, że szyby
dzwonią! Ratunku!!!!
 

 

11VI 1990 Poniedziałek + 24 C


NIE!!! JA PROTESTUJĘ! ALBO ZWARIUJĘ!
 

Od 8 rano Ja i Debora czekałyśmy w szpitalu na Dr Roberta.
Zjawił się około godziny 9, ale przeszedł obok nas zupełnie obojętnie. Czekałyśmy, czekałyśmy, czekałyśmy-
a On zjawił się dopiero koło godziny 11.
Wówczas zawołali mnie do sali opatrunkowej i kazali czekać na doktorka. Ale on  nadal się nie zjawiał. Siedziałam na stołku i„kwitłam”. Co chwile ktoś przychodził i patrzył na mnie jak na intruza.
 
 
  
 Po około 30 minutach zawołano mnie do innego pokoju.
 Stałam tam całą godzinę!
Gdy policzyłam już wszystkie muchy na ścianie , dziury w podłodze... w końcu
pojawił się Dr Roberto i oświadczył mi, że dziś mnie nie weźmie na operację i że
mam zgłosić się 25VI !
Poczułam że nogi mi miękną ...
Po powrocie do pensjonatu zamknęłam się w pokoiku, zasłoniłam okno kocem, tak by
aby nitka światła nie wchodziła.
 Na drzwiach wywiesiłam karteczkę by mi nikt nie
przeszkadzał o treści- „Eu estou dormindo”- tzn. śpię.
 
Usiadłam na łóżku i próbowałam uspokoić się.
Tak przesiedziałam do następnego dnia.
 

 

12 VI 1990 Wtorek + 24 C

 

          O godz. 12 wystawiłam nos z mojej „norki”. Zdjęłam koc i otworzyłam okno.
Samopoczucie mam okropne- jakby ktoś mnie poprzedniego dnia pobił fizycznie-
wszystko mnie boli.
W głowie mam zamęt, nie wiem w którą stronę mam myśleć.
Dobrze że, popołudniu Marysia wyciągnęła mnie do siebie. Obejrzałyśmy – ciurkiem
3 odcinki „Akademii Policyjnej”. Dobrze mi to zrobiło bo przez bite 4 godziny
oderwałam się zupełnie od moich podłych myśli.
 


13 VI 1990 Środa + 26 C

 

 Equimeri obwieściła mi dzisiaj, że zabiera mnie na wycieczkę i nie chce słyszeć
o odmowie. Mam się spakować i być gotowa na jutro. Niesamowita jest ta Equimeri!
 
 


14 VI 1990 Czwartek + 24 C

 
Rano o 5,30 Equimeri pogoniła mnie bo chciała zdążyć na umówione miejsce zbiórki
i zdążyć przed wścibskimi oczkami siostrzyczki zwanej Żeże.
 Tak wiec zdążyłyśmy i to z niezłym zapasem. O 7,15 autokar ruszył spod lotniska
krajowego. Mamy dojechać dopiero wieczorem. Kierunek - Poςos de Caldas w stanie
Minas Gerais.
 

 

15VI 1990 Piątek + 24 C

 

 Dojechałyśmy wczoraj około godz. 18.
 Dziś od rana zwiedzamy miasto i jego okolice.

         Oglądaliśmy śliczny wodospad o nazwie- „Cascata das Antas", potem
skansen w stylu japońskim- jest tam domek parterowy a wokół niego ogród z
drzewkami poprzycinanymi bardzo charakterystycznie








          Popołudniu wybraliśmy się wagonikami na górę gdzie stoi monument Jezusa podobny
do tego co w Rio. Sam wjazd bardzo podnosi ciśnienie, bo wagoniki są malutkie,
mieszczą cztery osoby , a w trakcie wjazdu zawieszone są bardzo wysoko.








         Szczyt góry- 1600m.npm Widok z góry jest – uroczy. Czas kiedy wjechaliśmy na
szczyt zbiegł się z zachodem słońca- łuna różowo- pomarańczowo-czerwonego światła
unosiła się ponad miastem położonym w kotlinie. Podobno jest to krater
nieczynnego od wieków wulkanu.


16VI 1990 Sobota + 16 C

 

          Od rana na ulicy hałas, wybuchają petardy, samochody jeżdżą z włączonymi
 klaksonami i ozdobionymi flagami. Ryczą trąby, krzyki na całej ulicy pod hotelem.
 No TAK! Wiadomo- to kolejne zwycięstwo w meczu piłki nożnej.
 Spokojnie! To tylko Brazylia!
Dziś zwiedzaliśmy fabrykę szkła. Oglądaliśmy przeróżne fantazyjnie zrobione
wazony, mnie szczególnie podobały się imitujące rośliny np. w kształcie
zakręconych liści.

        Wieczorem wszyscy wybraliśmy się na spacer po miasteczku . Na ryneczku
ujrzeliśmy bardzo miły widok- grała kapela a wokół niej ludzie tańczyli ( jak kto
umiał). Przeważały melodie gauczo, ale była też samba i lambada. To był cudowny
wieczór.
 

 

17VI 1990 Niedziela +20 C

 
 
 Ranek miałyśmy wolny, więc Ja i Equimeri zrobiłyśmy sobie spacer uliczkami
miasteczka.

         Popołudniu wyruszyliśmy w drogę powrotną. W trakcie jazdy organizowano konkursy-
było wesoło i czas prędko upłynął. O godz. 22,30 zajechaliśmy z powrotem do Rio
de Janeiro.
 

18 VI 1990 Poniedziałek +26C

 
Ale ze mnie śpioch!
Spałam aż do godziny 12,30! Obudził mnie telefon od Marysi. ( telefon jest na
korytarzu, więc wyskoczyłam w koszuli!)
 Prosiła by do niej przyjść. Wygrzebałam się dopiero na 16.
 U Marysi zjadłam pyszny obiad, zdałam jej relację z wycieczki, a potem
oglądałyśmy film „E.T” na video.
 
 

19VI 1990 Wtorek + 30 C

 
Co za zwariowany dzień!
Od Marysi wyszłam po 9 rano- wróciłam do pensjonatu bo miałam zadanie od
Krystyny- przetransportować jej paczkę na statek.
 Dzwoniłam do biura , kierowca miał ja odebrać około 12. Musiałam ją jeszcze
dodatkowo wzmocnić, więc sznurowałam ją dobrą godzinę.
Kierowca brazylijskim zwyczajem przyjechał dopiero po 13 tej. Siedziałam jak na
szpilkach bo byłam umówiona z Panem Rzepeckim w sprawie odebrania od Niego rzęs i
kleju . Na szczęście zadzwonił, że mam przyjść później.
 Wybrałam się więc na piechotę . Trochę się utuptałam, bo miałam problem ze
znalezieniem domu. Ostatecznie jakoś trafiłam , ale byłam już 30 minut spóźniona.
Na portierni pan portier okazał się być najważniejszą osobą na świecie i nie
chciał mnie wpuścić.
Dopiero po 15 minutach „walki” udało mi się wreszcie wejść. Sukces! Otrzymałam
rzęsy i klej, oraz instrukcje jak je przyklejać- teraz muszę się uzbroić w
cierpliwość i tego nauczyć.

         Wieczór – na korytarzu wielka debata dziewczyn z mojego piętra. Ceny wynajmu
pokoików są coraz wyższe. Niektóre dziewczyny chcą zrezygnować, bo uważają że
obecna cena jest już za wysoka – 1800cz$(kruzejro)  Kurcze! Faktycznie.

            Nie zabieram głosu w tej debacie bo mnie siostrzyczki pozwoliły mieszkać bez
 opłat. Boże- dzięki!

 

21VI 1990 Czwartek +20 C

 Sentymentalny dzień.

         Rano świeciło słońce ale około godziny jedenastej lunął deszcz i tak szemrzył już
do wieczora.

         Wyszłam tylko na chwilę do sklepu . Kupiłam trochę twarogu- musze powiedzieć ,
że to szaleństwo kupować w tym kraju twaróg – zapłaciłam bagatelka 167 kruzejro =
1,9$ ! A to ci rarytas!
Potem przygryzając to „cudo” siedziałam na łóżku wpatrzona w płaczący za oknem
świat i rozmyślałam o domu. A ON tak daleko...
 
 


 24VI 1990Niedziela +21 C

 
Rano byłam na polskiej mszy. Po mszy dostałam od Księdza parę "groszy" na życie.(
Ksiądz mówi "na lody") Pan Bóg mnie nie zostawia nawet w tych przyziemnych
kłopotach. Dzięki!
 Szybko z niej wróciłam bo miał się rozpocząć mecz Brazylia- Argentyna.
 Wolałam być w pensjonacie, niż na ulicy- nigdy nic nie wiadomo co będzie się
działo jeśli wygrają. Telewizory mają poustawiane nawet na zaparkowanych
samochodach i tak oglądają. Wariactwo!
 Niektóre ulice , a konkretnie asfalt jest na całej długości pomalowany w
emblematy drużyny, flagi Brazylii itp.

 Schowałam się więc w pokoiku i pisze listy do Polski, bo jest okazja przesłać je
szybciej- poprzez osobę, która będzie w poniedziałek leciała do Polski( zwykłą
pocztą list dociera dopiero po 3 tygodniach !) . Napisałam więc do domciu,
redakcji i do Jolci.


 
 Dobrze że mam się czym zająć -bo oddalam myśli o jutrzejszym dniu operacji.
O BOŻE!
Na dworze przez cały czas huk, słychać odgłosy wystrzałów petard. Na szczęście
jest ich mniej, bo Argentyna wygrała 1:0

 

26VI 1990Wtorek +23 C

Uffffff!
 Już po koszmarze!
Jestem wykończona psychicznie!
Wczoraj rano przyjechałam wraz z Aną – Lucją. Byłyśmy już o 8 rano.
 Około dziewiątej zjawił się dr Roberto i powiedział że niedługo mnie weźmie na
operację. Pielęgniarka dała mi koszulkę i kazała się przebrać. Tak bez niczego
pod spodem -w samej cienkiej koszulce było mi strasznie zimno, zawinęłam się więc
w drugą bo dzwoniłam zębami okropnie. Czekałam tak siedząc w pokoju wraz z Aną.
Dobrze, ze była koło mnie. Około 10 przypadkowo wdepnął do pokoju dr Sinezjo.
Zapytałam czy mógłby przy okazji poprawić jeszcze blizny na ramieniu. Nic mi nie
odpowiedział, tylko pokiwał głową i uciekł. Bez słów porozumiałyśmy się i Ana
wyszła za nim na korytarz. Rozmawiała z nim chwilę ,po czym drzwi się otworzyły i
dr Sinezjo wszedł z powrotem . Miał mało przyjazną minę. Powiedział, ze niewiele
można zrobić, ale pomyśli.
 Około dziesiątej byłam już na sali operacyjnej. Moje żyłki jak zwykle bardzo
zgrabnie uciekały spod igły anestezjologa, tak więc „tańcował” z nimi dobre
piętnaście minut. No ale w końcu jedna przegrała ten pojedynek i podłączył do
niej kroplówkę. Miałam po niej być zamroczona, ale zamiast tego zaczęłam się
dusić i straciłam przytomność.

Odzyskałam ją - w trakcie operacji, ale do końca nie mogłam nawiązać realnego
kontaktu z rzeczywistością. Pragnęłam tylko by zabieg jak najprędzej się
skończył.A czas ciągnął się w
nieskończoność...................................................................






 
W końcu operacja dobiegła końca . Odwieźli mnie na salę, gdzie udało
mi się zasnąć. Po przebudzeniu znowu zaczęło mnie dusić. Pielęgniarka zawołała
anestezjologa, który zlecił obserwację i jakiś środek na spanie. Nocy nie
pamiętam .Obudziłam się dopiero rano.
Dziś chciałam jak najprędzej stąd wyjść, ale nie pozwolono mi- mam zostać do
jutra.
 Odwiedziła mnie Debora- była gotowa mnie zabrać. Pogadałyśmy sobie trochę.
Uspokoiła mnie ta rozmowa. Powiedziała, że mam się nie martwić, bo ktoś z
pensjonatu na pewno mnie jutro odbierze ze szpitala.
Boże- dziękuję Ci za te wszystkie przyjaciółki !
 Noc- nie mogę spać. Czuje się jakbym nie mieściła się w swoim ciele, można to
porównać do lwa zamkniętego w przyciasnej klatce.
 Dookoła wszystkie pacjentki śpią, nawet te które marudziły, że dokucza im
bezsenność. Wyszłam więc na korytarz. Stoję przy oknie i wdycham wilgotne
powietrze, może mi przejdzie.




 

 27 VI 1990 Środa +25 C

 
 

Rano uciekłam do łóżka. Zaczęli schodzić się lekarze. Do sali przyszła grupa
studentów. Miałam ochotę uciec, ale nie było gdzie. Na szczęście zainteresowali
się nosem pacjentki obok mnie.
 Koło dziewiątej przyszedł do mnie asystent dr Sinezja, aby zrobić
opatrunek. Nie lubię tego faceta, bo wykonuje swoją pracę jak bezduszny robot.
Tak więc zrobił opatrunek, dał receptę na antybiotyk i sobie poszedł.
Ponieważ zdjął plaster zaraz sięgnęłam po lusterko i - się przestraszyłam . Oko
było bardzo, ale to bardzo pomniejszone. Podły nastrój nocny , widok w lusterku i
bezdusznie wykonany opatrunek spowodowały, ze popłynęły mi łzy.
Akurat w tym samym momencie przyszedł dr Sinezjo i na ten widok bezczelnie
 parsknął   śmiechem. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię,
 albo Go za to jego zachowanie zastrzelić na miejscu!.
 
Na dokładkę obok do pacjentki w tym samym czasie przyszedł inny lekarz –
był uśmiechnięty, miły. Podczas opatrunku dawał wskazówki na co ma uważać.
Obchodził się z nią delikatnie.  I tylko drobny szczegół przykuł moją uwagę bo
owa pacjentka „chlapnęła” trochę za głośno pytając kiedy ma mu dać pieniądze. No
tak- nie ma mocnych! No coment!

 Koło jedenastej przyszła Equimeri. Przed szpitalem powiedziała, że mam wracać
taksówką, bo jej się gdzieś spieszy. Na szczęście na ulicy spotkałam znajomą
pacjentkę , która zaoferowała mi podwiezienie do pensjonatu.

 

28 VI 1990Czwartek +24 C

 
 

 Gdyby nie Ana Lucja zginęła bym w dole rozpaczy.

 Nie mogłam dojść do siebie po tych wydarzeniach szpitalnych.
 Długo rozmawiałyśmy. Opowiedziałam jej wszystko. Po tej rozmowie bardzo
ulżyło.

 Na korytarzu pensjonatu- panuje głucha cisza. Wyprowadziły się Andrea i Żenis.
Wspólnie wynajęły na Copacabanie pokoik z kuchnią i łazienką. Andrea często
studiowała przy stole na korytarzu – było z kim pogadać. Po 23 dołączały inne
dziewczyny- robiło się wówczas gwarno i wesoło. Teraz cisza ,aż dzwoni w uszach.
Czasem tylko na krótko słychać odgłos rozmowy .

 

29 VI 1990 Piątek

 

 Dziś byłam wraz z Aną- Lucią na konsultacji w prywatnym gabinecie u „szefa” dr
Roberta.
 Ana pomogła mi umówić tą konsultacje bo niepokoi mnie efekt ostatniej operacji,
a na korekty nie mam już czasu( kończy się ważność biletu powrotnego-zostały mi
tylko trzy tygodnie).Może trochę spanikowałam, ale wolę wyjaśnić niż bać się ,że
to komplikacje pooperacyjne.
 Doktor Sergio był sztucznie uprzejmy- powiedziała bym że sztywno-sympatyczny.
Powiedział że niepotrzebnie panikuję ( miło mi) , że taki stan jeszcze potrwa i
po około 3 miesiącach dopiero efekt będzie zadawalający .

 

30 VI 1990 Sobota

 
 
 Dopadło mnie lenistwo. Aż wstyd się przyznać.
 Wylegiwałam się w łóżeczku aż do 16!
 Potem poczłapałam do Adriani bo ona ma telewizor, by obejrzeć telenowelę.
W sumie strasznie głupi dzień.

 

1VII 1990 Niedziela

 

 Odliczam dni do powrotu. Przede mną stoi ogromny znak zapytania. Czeka mnie
wszystko od nowa. Trochę się boję, ale w życiu tak musi być.
Czas ucieka, nie stoi w miejscu. Trzeba będzie zamknąć ten rozdział życia i
przejść do następnego. Szkoda tylko, że nie będzie można czasem powrócić do
niego. Dzieli nas wielki ocean. Żal ściska jak pomyślę o pozostawionych tu
przyjaciółkach. Nigdy ich już nie zobaczę. Pozostaną tylko listy .
2 VII 1990 Poniedziałek
 
 
 Kolejna wizyta w szpitalu. Dobrze, że była ze mną Ana Lucia bo znowu
potrzebowałam emocjonalnego wsparcia.
 Byłyśmy tam już od 8 rano. Miałam nadzieję na szybkie załatwienie opatrunku( mam
jeszcze szwy), i rozmowę z dr Sinezjem na temat przygotowania przez niego tzw.
historii operacji( czyli ogólnego opisu tego co miałam wykonane podczas
wszystkich przeprowadzonych tu operacji).
No ale nadzieja – matką głupich i w tym przypadku to powiedzenie bardzo się
sprawdziło.
 Poczekałyśmy sobie na zjawienie się pierwszego doktorka- Roberta około 3 godzin.
A że uparcie sterczałam na korytarzu to „Japoniec” zlitował się nade mną i
zawołał mnie na opatrunek. Dopiero wtedy przyszedł Roberto. Powiedział ,że
jeszcze szwów nie można zdjąć, ale dobrze się goi ( tak przeczuwałam ,że będę na
ich zdjęcie jeszcze musiała poczekać).
Po opatrunku znowu musiałam czekać bo dr Sinezja jeszcze nie było.
 W między czasie przyszła kobieta z niemowlęciem na operację( dziecko miało
rozszczep wargi). Czekała, denerwowała się, dziecko płakało. Już mieli wziąć
dziecko na zabieg, lecz przyszedł jakiś „piękniś” Markus , pokręcił się chwilkę
koło dyżurki lekarskiej, potem w niej „znikł”. Za chwilkę prowadzili go już na
salę operacyjną , a na tablicy zabiegów wymazali nazwisko dziecka, a wpisali
Markusa. Hm................
Biedne dziecko musiało jeszcze przez kolejne dwie godziny poczekać na swoją
kolejkę.
Doktorek Sinezjo przyszedł około godziny jedenastej.
 Przechodząc obok mnie udawał, że mnie nie widzi. Poczekałam aż się przebierze i
wyjdzie znów na korytarz, ale i tym razem jego wzrok przeszedł fenomenalnie przez
moja osobę jak przez powietrze albo promienie RTG -bo patrząc na mnie zwrócił się
do osoby stojącej za mną!!!
Aż się uszczypnęłam , aby sprawdzić czy aby posiadam ciało materialne, ale ze
zdziwieniem stwierdziłam , że TAK!
 Na szanowne zauważenie mojej osoby jako ciała materialnego ( nie astralnego)
musiałam czekać przez następną godzinę. Co chwile jego wzrok przepływał przeze
mnie ale zatrzymywał się na kimś innym.
 Gdy wreszcie jego wielmożny wzrok spoczął na mojej nędznej osobie – odetchnęłam
z ulgą, że wreszcie mnie raczył zauważyć.
Z bardzo nieciekawą miną ( jakby dopiero co zjadł całą cytrynę posypaną pieprzem)
poinformował mnie, że jeszcze nic nie napisał i że postara się na środę. Kurcze
to po to stałam te następne 2 godziny!!!!!!!!
3VII 1990 Wtorek
 
 
 Pomału się pakuję.
Mam mieszane uczucia.
 Pół dnia walczyłam z telefonem by dodzwonić się do Biura . W pensjonacie jak na
złość wszystkie zablokowane( awaria) , a te na ulicy albo nie działają, albo
kradną fiszki i nie łączą.
Dopiero Marysia pomogła mi w nawiązaniu kontaktu i umówieniu na jutrzejszą
wspólną wizytę w szpitalu.
 Wieczór - napisałam taki list otwarty do wszystkich pensjonariuszek.
 Tu jest taki zwyczaj ,że takie informacje pozostawia się na tablicy. Powieszę go
w dzień wyjazdu.

tłumaczenie- Udaję się teraz do mojego domu!
 Bardzo dziękuję wszystkim pensjonariuszkom. Ucałowania dla moich przyjaciółek:
Ana...
 Kawałek mojego serca zostaje tu w Brazylii dla każdej z was. ( kiedy wrócę, będę
tęsknić . Snif, snif...)
 Teraz ja oczekuję że mnie odwiedzicie w Polsce. Jeśli ktoś chciałby do mnie
napisać list to podaje mój adres: ...
 

 4 VII 1990 Środa

 
 Byłam w szpitalu z Bogdanem.
 Wszystko było by OK ;
 tylko, że dr Sinezjo ~nie napisał~ dokumentu o który go prosiłam.
( o cierpliwości!!!!!) 
 Ku mojemu zdziwieniu - szybko, wręcz ekspresowo miałam zrobiony opatrunek!
 I fenomenalnie prędko - zjawił się dr Sinezjo wraz z anestezjologiem.
 Oficjalnie podziękowaliśmy im za dokonane operacje.
 Była też Pani Barbara( pielęgniarka) , której również podziękowałam .
[Jest to osoba, która pojawiła się w jakiś cudowny sposób i była moim „aniołem
stróżem” tu w szpitalu. Podczas pierwszej operacji była obecna na sali
operacyjnej i zaraz po moim wybudzeniu. Opiekowała się mną i pomogła przetrwać
najcięższe chwile. Jestem Jej - OGROMNIE wdzięczna !
5 VII 1990 Czwartek
 
 Kto by pomyślał, że do pakowania torby trzeba mieć talent. Ja go wyraźnie nie
mam !
 Trzy razy już przepakowywałam , a i tak dopiero Ana – Lucia pomogła mi spakować
ją jak należy. No- wreszcie . Teraz jestem gotowa do powrotu do domu.

6 VII 1990 Piątek

 
 Jestem u Marysi. Dziś słuchałyśmy nagranego listu od Krysi z Polski. Mówi bardzo
ciekawie, w Polsce duże zmiany. W sklepach nie ma już pustych półek; towar jest,
ale bardzo drogi. Na ulicach pojawili się handlarze ubraniami z Niemiec. Ogólnie
dużo zmian.
7 VII Sobota
 
 Nadal mieszkam u Marysi. Dziś jest w domu, więc urządziłyśmy sobie wieczór
filmowy z video.
8 VII 1990 Niedziela
 
 Rano obie byłyśmy na mszy w polskim kościele. Ludzi było bardzo mało. ( Ksiądz
był niepocieszony). Potem pojechałyśmy na obiad do Klubu Polonii . Ja po drodze
wstąpiłam do tutejszego „veritasu”, chciałam kupić kartki z wizerunkiem M.B. -
patronki Brazylii – „N.S. Aparecida” . Spotkałam tam bardzo sympatycznych
francuzów, zaś sprzedawca był Paulinem, który znał język rosyjski i trochę
polski. – Jaki świat jest mały!
 9 VII 1990 Poniedziałek
 
 Dziś minęła pierwsza data ewentualnej rezerwacji miejsca na samolot do
Argentyny.
 Byłam zapytać w biurze , ale niestety muszę poczekać do środy. Nikt z ambasady
nie odezwał się do tej pory. Będą próbować nawiązać kontakt.

 

 11 VII 1990 Środa

 
 Dzwoniłam do biura z nadzieją ,że dowiem się o terminie wylotu, ale niestety nic
się nie wyjaśniło.
 Muszę uzbroić się w cierpliwość – trudne zadanie, zwłaszcza że bilet ma
ograniczony czas.
 

 14 VII 1990 Sobota

 
 No nareszcie mam termin!
 Wczoraj byłam w biurze i przyznam się iż trochę wymusiłam aby Pan Radca coś
zadziałał. Udało się! Dzięki pomocy Pani Ireny mam 5 dni czasu na opuszczenie
Brazylii bez opłaty karnej za brak wizy(skończyła się po pół roku) . Spędziliśmy
pięć godzin na Policji dla załatwienia tych spraw.
 Tak więc teraz to już muszę stąd wyjechać. Problem tylko jest w tym, iż linie
rosyjskie nie mają wolnych miejsc, nie wiadomo zatem ile czasu będę musiała
poczekać w Argentynie.

 

 15 VII 1990 Niedziela

 
 To już ostatnia niedziela tu w Brazylii. Aż nie mogę w ten fakt uwierzyć. Ana –
Lucia była ze mną na polskiej mszy . Byłam bardzo mile zaskoczona, bo ksiądz
odprawił ją w mojej intencji – dziękczynnej za dobry pobyt, oraz za szczęśliwy
powrót ( podróż) do domu. Wieczór spędziłam wraz z Aną i Equimeri. Bardzo mi
przykro, że muszę je tu zostawić. Będę tęsknić. Dzwoniła również Marysia , dużo
jej zawdzięczam. Na pewno jej nigdy nie zapomnę i zawsze będę wdzięczna za
okazaną mi pomoc i przyjaźń...
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 

 
 
 

 
 
 
 

 






 

 












































































































































































































































































































































 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 
   

 

 



 
 
 
 
 

 

 

 

 

 
 
 
 

 

 




 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 
 
 

 

 



Brak komentarzy: