Translate

wtorek, 24 listopada 2009


KICIA Mała, szara kulka.Zaledwie trzy, lub cztery tygodnie życia- a już nie chciana. Jakiś człowiek o kamiennym sercu wyrzucił ją na śmietnik jak odpad, bo zachorowała.Odebrał ją od matki i wyrzucił! A to kocie chciało żyć, być kochane i przytulane. Na szczęście została znaleziona. Niestety straciła jedno oczko. Żyje, radzi sobie świetnie i jest wesołym rozrabiakiem. Ma na imię FIBI. ;)
POLANICKA KULA - bardzo spodobała mi się kula , wykonana z granitu( chyba). Sam pomysł poruszania jej za pomocą wody pod cinieniem jest rewelacyjny!




Wspomnień czar...
Może i nie czar. Trochę żal...
Polanica - kiedyś cicha, sentymentala miejscowość. Dziś odmieniona.
Bardziej przypomina nasz Sopocki deptak- kafejki, ogródki, kramy i pełno ludzi.
Byłam też pod budynkiem "starego" szpitala.Widok nie ciekawy- ruina.To smutne.
Usiadłam na murku i patrzyłam , a wspomnienia tamtych minionych pobytów tutaj wróciły jak film w "starym kinie".
Tu rozpoczął się mój etap życia przywracający nadzieję na lepszy wygląd.

Ten szpital z biegiem czasu stał się moją oazą wytchnienia od świata zewnętrznego. Zaangażowanie lekarzy chirurgów, opieka pielęgniarek oraz obecność innych ludzi, którzy byli podobnie „inni” – to wszystko sprawiało, iż pobyt dla kolejnej operacji był pobytem, podczas którego odpoczywałam psychicznie. Nabierałam sił i nadziei, że efektem ostatecznym będzie uwolnienie od natręctwa gapiów oraz możliwość akceptacji odbicia widzianego w lustrze.
Te mury otulały mnie bezpiecznym pancerzem przed światem zewnętrznym.


Tu byli tacy sami jak ja- pokrzywdzeni przez los, nieakceptowani przez ludzi na zewnątrz. Zawsze była nadzieja na poprawę wyglądu. Można było czuć się swobodnie, nie zakrywać twarzy, ale śmiać się, żartować. Poznawać nowych ludzi, zaprzyjaźniać się bez lęku, że nie zaakceptują z powodu wyglądu.
Tu nikt nie był odrzucany. Rodziły się przyjaźnie. Były dobre i złe chwile- ale zawsze była- nadzieja.
Przez okres 10 lat przeszłam tu 25 zabiegów chirurgicznych.

Ale i ten czas się zakończył. W dniu, kiedy usłyszałam, że to był ostatni pobyt poczułam jakby zamknięto drzwi do mojego drugiego domu, do mojej oazy i nadziei.

Schody, którymi schodziłam w kierunku miasta nie miały końca...




Pamiętam wiele z tamtych pobytów i atmosferę, która tam panowała.

Było „plażowanie”,„dyskoteki”,biegi do łazienki, Panią R. wołającą rano, że wody nie będzie, przemarsz watachy lekarzy podczas obchodu , oczekiwanie pod salą opatrunkową, jazdę wózkiem po operacji, pomysły co zrobić by zostać na dłużej, babskie wieczorki na metalowym łóżku stojącym na balkonie… oj było tego sporo.
Parę lat temu byłam tu, na ostatniej operacji , ale i dla wspomnień . ;)

Leżąc w łóżku delektowałam się panującą tu atmosferą, odgłosami; chodziłam po korytarzu i oczami wspomnień widziałam wydarzenia które kiedyś tu miały miejsce; dotykałam scian,a w nocy siedzialam na korytarzu przy oknie.


Teraz oknem tym wpada tylko wiatr...



To co miłe - szybko się kończy.
Te kilka ciepłych dni lata (urlopu)podzieliłam na dwa etapy. Pierwszy był czynnym wypoczynkiem w bardzo sympatycznej atmosferze, drugi to wspomnień czar i zwiedzanie.
Krościenko to bardzo pięknie i malowniczo położona miejscowość.
Tam wraz z przesympatyczną przyjaciółka Halinką pojechałyśmy na odpoczynek do naszej wspólnej znajomej Krysi. Zaprosiła nas do domu, ktory kiedyś pełnił rolę pensjonatu. Stary, tajemniczy dom, w swej historii kryjący ciekawe dzieje. Dziś czeka na renowacje.
Na miejscu poznałam jeszcze jedną miłą osobę- Irenkę.
Wszystkie trzy Panie okazały się wyśmienitymi turystkami.
Z podziwem patrzyłam jak żwawo szły pod górę przy wejściu na Trzy Korony.
Widok z punktu widokowego był wspaniałą nagrodą dla tego wysiłku.

Miałyśmy typowo górską pogodę.Jednego dnia piękne słońce, drugiego burza z piorunami, a nawet gradem.
Ale nam to wcale nie przeszkadzało, humory miałyśmy wyśmienite.
Deszcz nie przeszkodził w wypadzie na Słowację.
Zwiedzałyśmy też pobliskie miejscowości.Zaporę i zamek w Niedzicy
No i obowiązkowo spływ Dunajcem